Rozdział 10

233 26 4
                                    

Szybko z nowym lece,  c'nie?  XD

Macie,  czutajcie. Co ja wam będę żałować,  hehe.

Tytuł obrazka z medii: "Adrian i jego ukochany jedwab" - a dlaczego tak,  do wiecie się jak przeczytacie xD
........................................


~ Adrian ~

     Obudziły mnie pierwsze promienie Słońca, muskające delikatnie moje blade lica. Zazwyczaj o tej porze jestem już na nogach. Standardowo już o świcie wyruszam wykonać zlecenie, czyniąc niespodziankę zarówno rodzinie zmarłych, jak i moim kolegom po fachu, kiedy witam ich w drzwiach z samego rana, zanim oni zdążą wyjść do świata. Ich miny pełne podziwu i niedowierzania sprawiają mi nie lada przyjemność. Dziś jednak nie mam ochoty tak wcześnie wstawać. Tym razem niespodzianką dla nich będzie brak mojej osoby na wejściu. W każdym razie, miny pozostaną te same.

      Ach, już nie pamiętam, kiedy ostatni raz pozwoliłem sobie na taki odpoczynek. Mam wrażenie, że się starzeje. Niedobrze. Lata dają o sobie znać. Już nie jestem taki rześki i chętny do pracy, jak kiedyś. Sądzę jednak, że to jedynie znudzenie codzienna rutyną. Od kiedy lata mojej pracy jako Żniwiarza zaczęły egzystować jako liczby trzycyfrowe, zaczęło mnie to odrobinę nudzić. Nic już nie jest dla mnie wyzwaniem, nic już nie jest wyjątkowe, nic już nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Zdarzają się jedynie nieliczne wyjątki, takie jak sytuacja sprzed niedawna… o której wolę nie wspominać. Jednakże wydaje mi się, że tylko one  trzymają mnie przy tej robocie.

      Wierciłem się i kręciłem pośród niezwykle miękkiego jedwabiu, ruchami i mimowolnym pomrukiwaniem przypominając kota o poranku. Mógłbym w nim leżeć aż do końca świata, gdyby nie obowiązki. Kiedy na korytarzu zaczęło się robić głośno, postanowiłem wstać. Niechętnie pożegnałem się z miękkim jedwabiem. Ubrawszy na siebie to, co zwykle, usiadłem przy moim osobistym biurku i zajrzałem w posiadane Cinematic Records. Spodziewałem się czegoś bardziej wymagającego, jednakże moim kolejnym obiektem unicestwienia okazał się zwykły mężczyzna w podeszłym wieku. Żadna frajda, ani uciecha. Wciąż mizerna rutyna. Ech…

      Rozważywszy jeszcze raz sprawę, uznałem, że jednak lepiej będzie wykonać owo zlecenie w nocy lub pod wieczór. Nie będę mordował staruszka w środku dnia. To będzie wyglądało podejrzanie. Poczekam aż zacznie się ściemniać. Tak, to będzie odpowiednia pora. W ten sposób ja trochę się zrelaksuje, a owy człowiek pochodzi po tym świecie kilka godzin dłużej. Widzę same zalety.

       Tak więc przez większe pół dnia kręciłem się po Bibliotece w tę i nazad. Chodziłem po korytarzach, spotykając znane mi twarze i oglądając wszelkiego rodzaju to starsze, to nowsze obrazy. Po dziedzińcu, krążąc między niekończącą się kolumnadą, otaczającą krużganki. Nawet po dachu, gdzie zatrzymałem się na dłuższą chwilę. Spędziłem tam łącznie około 4 godzin,  rozmyślając nas sensem istnienia. Usiadłem na krańcu niewielkiego murku otaczającego dach Biblioteki i obserwowałem jak Słońce powoli chowa się za horyzontem, a gdy już całkiem znikło, wstałem i rzekłem sam do siebie:

- Pora pozbawić kogoś życia - po tych słowach głośno się roześmiałem.

        Zdecydowanie nie brzmiało to milutko, prędzej przerażająco. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz śmiałem się w ten sposób, w ogóle kiedy ostatni raz się śmiałęm. Rzadko mi się to zdarza, aczkolwiek dziś mam swego rodzaju dobry nastrój, więc nic mi nie szkodzi to uczynić, tym bardziej, iż nikt mnie tu nie słyszy, a przynajmniej nie powinien.

        Wróciłem do swojej komnaty sypialnej po kosę i ruszyłem przed siebie. Pora wykonać zlecenie.

***

Tymczasem w biurze starego Spears’a…

       Wielki Mistrz siedział jak zwykle przy biurku i przeglądał dokumenty,  kiedy to nagle ktoś zapukał do drzwi.

- Proszę wejść - zezwolił.

       Do biura wszedł William. Jego twarz wręcz ociekała zdenerwowaniem. Coś ewidentnie wyprowadziło go z równowagi, co w jego przypadku zdarza się wyjątkowo rzadko.

- Witaj ojcze - przywitał się i usiadł na krześle naprzeciwko rodziciela. - Nie przynoszę miłych wieści.

- Co się stało?! - oczy starego Spears’a prawie wypadły z orbit pod wpływem zdziwienia.

- Tak jak kazałeś, od wczoraj nieustannie śledziłem Crevan’a.

- I co w związku z tym? Masz coś na niego?

- Niestety nie, ojcze.

- To co się stało u licha?! - niechcący podniósł głos.

- Tak jak mówiłem, cały dzień chodziłem za nim krok w krok - zaczął. Jego ojciec wstał z krzesła i zaczął krążyć po pokoju. - Twoje spekulacje były niestety błędne, ojcze. Między północą a 8.00 rano nikt nie minął bramy wejściowej. Tak więc nie wyruszył on z samego rana. Udało mi się jednak znaleźć go, kiedy błąkał się bez celu na 3 piętrze. Niestety... zgubiłem go w tłumie przy głównej bramie… Szukałem go potem po całej Bibliotece. Drugą część dnia śledziłem jego planowaną ofiarę, jednak on się nie pojawił… Wybacz ojcze… - mówiąc to, pokornie spuścił wzrok. - Znów cię zawiodłem…

    Stary Spears przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał powiedzieć coś niekoniecznie miłego w stosunku do syna. Finalnie jednak opanował się. Podszedł do krzesła, na którym siedział William i pochyliwszy się nad nim, złapał go za ramię.

- Nic się nie stało, synu - rzekł, patrząc mu w oczy, jak typowy, pobłażliwy rodzic, kiedy dziecko zrobi coś nie po jego myśli.

- Ale ja, przecież… - próbował się tłumaczyć William.

- Powtarzam. Nic się nie stało - przerwał mu. Puścił jego ramię i zaczął iść w kierunku okna - Spróbujesz go rozszyfrować przy następnej okazji. Tymczasem to ja muszę z nim porozmawiać odnośnie nie wykonywania zleceń w terminie. Jeśli go spotkasz, wyślij go do mnie. Pora zażegnać tę samowolkę.

.....................................

W następnym już będzie mowa o tej lasce.
To dla tych co się niecierpliwią,  hehe.
Będzie jeszcze w tym tygodniu, więc...

DO NASTĘPNEGO!

Zbuntowany ShinigamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz