Rozdział 18.

238 20 16
                                    

~ Adrian~

        Nie przepadam za sądzeniem młodych osób, zwłaszcza kobiet. No cóż, takie życie. Zlecenie w Liverpoolu wykonane. Młoda Margaret Johnson zmarła we śnie. Miała zaledwie 21 lat. Mogła jeszcze tyle osiągnąć, zrobić, zdziałać...Niestety życie zgotowało jej inny los. Jakie to przykre, że nasze całe życie jest jedynie kwestią wielu przypadków, które są nam odgórnie przesądzone. I nic nie możemy z tym zrobić.

       Wiem coś o tym.

       Wypełniwszy księgę ruszyłem przed siebie. Wyszedłem z kamienicy, w której mieszkała moja ofiara. Znalazłem się w zatęchłym zaułku, który z obu stron zasypany jest wszelkiego rodzaju gratami i złomem. Totalny rozgardiasz i niechlujstwo. Co więcej, zdawało mi się przez chwilę, iż widziałem gromadkę szczurów nieopodal stosu drewnianych skrzyń. Dziwne stworzenia. Pomyśleć, że gdyby ważyły kilka kilo więcej, panowałyby nad światem. Niedorzeczność...

       Kiedy ruszyłem w stronę wyjścia na ulicę, poczułem, że nie jestem tu sam. Ktoś się za mną skradał z przekonaniem, że o tym nie wiem. Jakie to urocze. Gdy wyczułem stosowny moment, odwróciłem się z kosą, podstawiając jej ostrze tuż pod gardło mojego prześladowcy.

-Ależ spokojnie, szanowny panie - zaczął młody mężczyzna, któremu prawie odciąłem głowę. - Po co te nerwy?

- Kim pan jest i dlaczego mnie śledził? - spytałem.

        Nie zabierałem jeszcze kosy. Nie ufałem mu. Głównie dlatego, iż nie widziałem jego twarzy. Spod szerokiego kapelusza, który miał na głowie, w świetle lamp, stojącym kilka metrów od nas na ulicy niewiele dało się dojrzeć. Dla własnego bezpieczeństwa wolałem potrzymać go jeszcze trochę "na muszce".

-Pan wybaczy - zaczął mężczyzna. - Nie chciałem pana wystraszyć. Zostało mi jedynie polecone, by przekazać panu ten list - mówiąc to, wyciągnął zza pazuchy płaszcza niewielką kopertę.

- Doprawdy... - Opuściłem kosę i wziąłem od niego kopertę. Coś jednak było w nim takiego, że moja podświadomość kazała mi mieć się na baczności i nie tracić czujności. - Kto kazał panu przekazać mi ten list?

- Panna (________) - odrzekł z uśmiechem na twarzy. To sprawiło, że jeszcze bardziej mu nie ufałem. Dziwna sytuacja.

- To miłe z jej strony, że wysyła do mnie list - zacząłem przyglądać się pieczęci na kopercie. - jednakże skąd wiedział pan, gdzie mnie znaleźć?

       Nim podniosłem wzrok, mężczyzny już nie było. Zaskakujące. Nikt nie zdążyły uciec z mojego pola widzenia tak szybko... Nie mam pojęcia jak to się stało...

       Nieistotne...

       Wróciłem do Biblioteki. Wypełniwszy wszystkie dokumenty zdałem je do biura głównego, a same nagrania oddałem do Archiwów.

        Praca na dziś skończona. Udałem się więc do swojej komnaty sypialnej. Zrzuciłem z siebie zbędne części garderoby. Kiedy ściągałem płaszcz, z kieszeni wyleciała mi dobrze znana koperta. Postanowiłem bliżej przyjrzeć się owemu dokumentowi.

         Rozpieczętowałem ją i wyciągnąłem ze środka niewielki, pachnący różami list. Jego treść brzmiała następująco:

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Londyn, 27.04.1876 r.

Drogi Adrianie

      Piszę do ciebie ten list, ponieważ możemy nie mieć już okazji się spotkać, a musimy wyjaśnić sobie kilka spraw.

Zbuntowany ShinigamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz