Rozdział 13.

240 22 14
                                    

~Adrian~

        Wstałem, nim w Bibliotece na nowo zaczęło się życie. Nie chcę, by ktoś mnie zauważył. Pora zacząć być bardziej ostrożnym. Rzecz jasna nie brałem ze sobą kosy, to byłoby głupotą ze względu na cel mojej obecnej podróży na Ziemię.

        Wylądowałem w parku Hyde. Stamtąd udałem się w kierunku wiadomego szpitala. Mijam ludzi. Bardzo dużo ludzi, jak na zaledwie 8:00 rano. Mijam ulice, budynki, zaułki. Pod kamienicą bawią się dzieci. Przy barze siedzą wieczni towarzysze napojów wysokoprocentowych. Przy drodze na straganie starsza kobieta z chustą na głowie sprzedaje kapelusze, parasole i wszelkiego rodzaju galanterię. Na ławce w parku dwie młode kobiety wymieniają się plotkami tak świeżymi, jak pieczywo w piekarni nieopodal, gdzie młody piekarz właśnie wyciąga nowy bochenek z glinianego pieca. Wszystko idealne i proste, jak zawsze. Słońce, tłum i dużo hałasu. Mija 8:30. Wędruje więc spokojnie wśród setek niegroźnych człekokształtnych istot. Wydawałoby się, iż całkiem bezpieczny i zrelaksowany. Nic bardziej mylnego.

      Nie tracę czujności.

      Mam dziwne wrażenie, że jestem obserwowany. Czyjś wzrok nieustannie napawa mnie przekonaniem, iż powinienem mniej rzucać się w oczy. Postanowiłem wbić się w tłum.

      Ruszyłem w kierunku mostu Golden Bridge. Tuż przed mostem, jak zwykle o tej godzinie, rozkłada się rynek, a w koło niego zaczynają zbierać się ludzie. Bardzo dużo ludzi. O to chodzi.

      Przebiłem się przez tłum i wszedłem w wąski, ciemny zaułek. Gdy byłem pewny, że nikt mnie nie widzi, wskoczyłem na dach budynku. Podszedłem do komina stojącego prawie na skraju dachu. Oparłem się o niego łokciem i zacząłem podziwiać widoki, jakie mnie otaczają. Patrzę na ludzi na dole. Staram się zauważyć kogoś, kto może mieć do mnie jakieś "ale".

     Ooo! A któż to przechadza się londyńską uliczką o tak wczesnej porze? Szanowny William, hehe. Czy on na serio myśli, że zdoła mnie śledzić lub przechytrzyć? Jakie to urocze, a zarazem dziecinne. Chce się ze mną bawić w podchody? Dobrze więc, pobawmy się.

     Zaskoczyłem z dachu i wyszedłem prawie na środek ulicy. Muszę dobrze rzucić się w oczy. Szedłem więc tak przez dłuższy czas, wchodząc w pierwsze lepsze uliczki i alejki. Chcę mieć pewność czy to aby na pewno ja jestem jego celem. Ależ oczywiście. Idzie za mną cały czas, sądząc, że go nie widzę. Jakie to urocze. A może by nieco przyspieszyć tę... zabawę?

     Zacząłem więc biec przed siebie najgorszymi uliczkami Londynu, dając deptać sobie po piętach. Brodzimy w kałużach. Przedzieramy się przez gęste firany suszących się ubrań. Skaczemy przez poprzewracane skrzynie i beczki. Cudowna zabawa, a jakże zdrowa. Co chwila zerkam, czy aby na pewno mały Will dalej się ze mną bawi. Ależ oczywiście. Grzeczne dziecię.

      Szukam pewnego dobrze mi znanego miejsca. Dalej biegnę. Mały William jest tuż za mną. Nareszcie, jestem tam, gdzie chciałem się znaleźć, mianowicie aktualnie wraz z Williamem jesteśmy w dzielnicy, z której zazwyczaj żywym się nie wychodzi. Czekam jedynie na odpowiedni moment...

      Biegnę przed siebie. William wciąż siedzi mi na ogonie. Minąłem jeden zakręt i wszedłem do najbardziej zatęchłej speluny jaką zna Londyn. Wspaniale! Na to czekałem. Otaczają mnie sami kryminaliści, panie lekkich obyczajów i kanciarze. Cóż za przemiłe towarzystwo. Zwłaszcza owe panie.

     Usiadłem przy stoliku z samego rogu koło okna, by pozostać jak najmniej widocznym i zasłoniłem twarz leżącą na stole gazetą. Po chwili do owej "restauracji" wszedł także William. Spojrzenia wszystkich tym razem zwróciły się na niego. On jednak, jak gdyby nigdy nic usiadł przy wydawce i zaczął rozmawiać z barmanką. Rozglądał się potem po całym pomieszczeniu, lecz mnie nie zauważył. Jak miło.

Zbuntowany ShinigamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz