Rozdział 2

62 15 2
                                    

Ten dzień był do bani, Irina doszła do tego wniosku ledwie co zadzwonił o siódmej rano budzik, wyrywając ją ze snu. Na dziewiątą musiała być w pracy, a to oznaczało że trzeba było jakoś do tej dziewiątej wyrobić się ze śniadaniem, pierwszą poranną kawą, ubraniem się, a po pracy szła na randkę więc ten element był niezmiernie istotny, kawą, dojechaniem do kancelarii i kolejną kawą, a to było niezwykle trudne. Ledwo opadła na fotel przed biurkiem, wpadła sekretarka jednego z jej klientów i wręczyła jej trzy umowy, które miała przejrzeć pod kątem ewentualnych nieprawidłowości czy haczyków, potem gdy skończyła od razu rozdzwonił się jej telefon i musiała wyciągać córkę jednego z biznesmenów z aresztu. Ten dzień nie mógł być gorszy!

***-***

Budzik dzwonił niemiłosiernie, a Ana musiała wstać.
- Kto wymyślił że do szkoły trzeba tak wcześnie wstawać?! - mamrotała zirytowana kierując się do łazienki i zabierając przy okazji przypadkowe ubrania które walały się po jej pokoju.
Po odświeżeniu się poszła sprawdzić jakie tortury czekają ją dzisiaj w szkole.
- Trygonometria, fizyka, geografia...  bla bla bla. Po co mi to?! - zapytała się sama siebie. Zaczęła szukać książek i powoli je pakować plecaka oraz inne potrzebne przedmioty. Kto wie do czego może się przydać nóż albo wybuchowa strzała? Może okaże się, że nauczycielka to jakiś potwór i wtedy wysadzi klasę? W sumie by się nie zdziwiła gdyby jej przypuszczenia okazały się prawdziwe. Jaki normalny człowiek, który posiada uczucia zadaje dwadzieścia zadań na następny dzień?!
- Dzień dobry. - powiedziała schodząc po schodach i uśmiechając się do taty – Mama jeszcze śpi?
- Tak. Chcesz jajecznice?- odpowiedział łucznik nakładając żółtą breję na talerz.
Ana usiadła przy stole i spróbowała niezbyt apetycznie wyglądającego dania.
Smakuje lepiej niż wygląda. -pomyślała.
Po zjedzonym posiłku schowała przyszykowane kanapki i ruszyła do szkoły. Podczas drogi zauważyła nowego ucznia jak rozmawia z jakimś podejrzanym typkiem. Minęła go tak żeby jej nie zauważył i zadowolona ruszyła do szkoły wiedząc, że to będzie udany dzień.

***-***

Ana śledziła dziś cały dzień nowego ucznia. Dowiedziała się gdzie mieszka, jak się nazywa,do jakich grup chodzi na zajęcia i od kiedy tu jest. Przyglądała się mu z końca korytarza, gdy zadzwonił dzwonek na lekcje. W tej właśnie chwili zauważyła, że przekazuje po kryjomu jednemu z uczniów podejrzanie wyglądający przedmiot. Niestety nie zdążyła zauważyć co to było. „Nowy", bo tak go w myślach nazywała zaczął iść w jej stronę. Szybko ukryła się za ścianą, a kiedy się zbliżył złapała go i przyparła do niej.
- Co mu dałeś?!
- O co ci chodzi? - zapytał lekko wystraszony chłopak.
- Nie udawaj idioty! Widziałam jak coś dawałeś tamtemu chłopakowi. Jak zaraz nie odpowiesz to ci przywalę w ten twój krzywy ryj! - gdy to mówiła usłyszała chrząknięcie przez co puściła chłopaka, który natychmiast zwiał. Kiedy się odwróciła zobaczyła za sobą dyrektora szkoły, który nie wyglądał na zadowolonego.
- Zapraszam do gabinetu, panno Barton...

***-***

Gabinet dyrektora był pomieszczeniem w którym panowała aura grozy, ciemne skórzane fotele, mahoniowe biurko jeszcze potęgowały efekt wywierany przez przerażającą głowę grona pedagogicznego.

- Panno Barton, to już piąty przypadek w tym miesiącu, że grozisz innemu uczniowi, a mamy dopiero 9 dzień miesiąca! - dyrektor popatrzył na blondynkę z rozczarowaniem w szarych oczach - Czy zdajesz sobie sprawę, że w tym wypadku jestem zmuszony zadzwonić do twoich rodziców?

O nie! - pomyślała Ana nerwowo bawiąc się pojedyńczym warkoczykiem pośród swoich rozpuszczonych włosów. Jeżeli dyr zadzwoni do mamy to Anastasia szlaban do pięćdziesiątki ma gwarantowany i to w najlepszym przypadku! Trzeba działać, ale co mogła zrobić?!

Dyrektor nie zwracał uwagi na nią sięgając po słuchawkę telefonu, poruszył myszką komputera i na jego surowej twarzy odmalowało się zaskoczenie gdy urządzenie nie odpowiadało na komendy, Ana uśmiechnęła się pod nosem starając się nie patrzeć na odczepiony przez nią przed momentem od jednostki centralnej kabel zasilania.

- No cóż - westchnął dyrektor przypomniawszy sobie o jej obecności - system nie działa, zatem moja panno, proszę podać mi telefon do matki...

Anastasia spokojnie wymieniła numer, starając się nie roześmiać.

***-***

Telefon rozdzwonił się w trakcie spotkania z klientem, Irina przeprosiła go po czym wyszła z gabinetu po czym odebrała.

- Czy rozmawiam z mamą Anastasii Barton? - zapytał głos w słuchawce, Irina przewróciła oczami

- Tak - jeszcze za to zabije Anastasię!

- Czy zdaje sobie pani sprawę z faktu, że pani córka grozi innym uczniom? - zapytał ktoś, prawdopodobnie dyrektor szkoły

- Owszem, ale tylko w słusznej sprawie lub w obronie własnej. Według paragrafu 236 konwencji o prawach dzieci...

- Oczywiście, oczywiście - przerwał jej dyrektor, który nigdy nie słyszał o tej konwencji - Ale stwarza zagrożenie dla innych! I uczniowie czują się niepewnie i żyją i uczą się w poczuciu niebezpieczeństwa!

- Ależ panie dyrektorze! Według paragrafu 5679 z konstytucji Stanów Zjednoczonych za uczucia, które odczuwają uczniowie w szkole, takich jak lęk, depresja czy agresja odpowiadają dyrektorzy placówek dydaktycznych! Poza tym jeszcze ponad 60 innych paragrafów czy nawet rozdziałów traktatów, konwencji czy konstytucji mówi o tym że moja córka jest w tym wypadku, więc bez problemu znajdziemy odpowiednie paragrafy...
A jak nie to wymyślimy! - dodała w myślach

***-***

Gdzie on był do jasnej cholery?! - Irina po raz piętnasty sprawdzała godzinę w telefonie, już ponad godzinę temu dzwoniła do Steve'a, który stwierdził, że jest na misji z Clintem i zaraz będzie. Westchnęła wygodniej siadając na ławce parkowej. Wklepała numer i wcisnęła zieloną słuchawkę. Nerwowym gestem potarła pierścionek z białego złota na serdecznym palcu, dwie obrączki przeplatały się ze sobą by stworzyć koszyczek pod szafir otoczony drobnymi brylancikami. Natasha odebrała po trzecim sygnale.

- Masz gdzieś pod ręką Clinta? - zapytała się wnuczka Urd

- Tak, w kuchni coś robi i to wcale nie tak, że właśnie czuję spaleniznę - oznajmiła Romanoff, Irina zmarszczyła brwi

- A nie był przypadkiem dziś na misji ze Steve'm? - zapytała jeszcze

- Nie - Irina nie czekała na nic więcej tylko rozłączyła się, po czym zaklęła kilkakrotnie i tak paskudnie, że bardziej się nie da. No cóż, teraz z całą pewnością nie będzie już tu tkwić ani minuty dłużej, chyba nadszedł czas by kupić alkohol wysoko procentowy...

***-***

Nie odbierała, w umówionym miejscu też jej nie było, Steve nie bardzo wiedział co robić. W końcu poszedł do niej do domu, zadzwonił do drzwi, ale nie otrzymał odpowiedzi. Nacisnął klamkę, a ta ku jego zdziwieniu ustąpiła i drzwi się otwarły. Salon wyglądał tak samo jak zwykle, tylko poduszki z kanapy były pozrzucane, a na szklanym stoliczku stało kilka kubków z niedopitą kawą. Kuchnia, którą tego dnia do najczystszych nie należała, wystarczy zaznaczyć że czego jak czego ale ładowania zmywarki Irina nie znosiła, także była pusta.

- Jak już musisz wiedzieć to jestem w gabinecie! - usłyszał wkurzony głos Iri, po czym wszedł do pomieszczenia przy schodach, okno było zasłonięte i jedynym źródłem światła była zapalona lampka przy biurku, Irina siedziała przy biurku, tyłem do niego. Nagle bez ostrzeżenia odwróciła się na krześle, rude loki miała rozpuszczone, a na sobie elegancką bordową sukienkę z rękawami do łokcia i dekoltem w łódkę na której to i lampy tle włosy dziewczyny wyglądały jak ogień. Minę jednak miała poważną, tak inną od zwyczajowego uśmiechu, którym go obdarzała. Zastukała paznokciami o podłokietnik fotela.

- No dobrze, Steve'ie Rogersie, a teraz się tłumacz...

Avengers+Loki: age of ragnarokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz