ROZDZIAŁ 12.

2.2K 196 118
                                    


W noworoczny poranek (update: dalej wtulona w pewnego siedemnastoletniego skoczka ze Słowenii o nazwisku na literę P.) obudził mnie huk, ale przezornie nie otworzyłam oczu.

- Co tu się, kurde stało? – doszedł do moich uszu oniemiały głos Pero.

- Też się zastanawiam – Kamil zapewne zbierał szczękę z podłogi.

- STJERNEN! Sto koron już nie twoje! Wygrałem! – szczygiełkowaty głosik Danny'ego mnie lekko rozbudził.

- Hehehe. Hehehe. Hehehehe – chyba nie muszę podawać autora tego jakże głębokiego wywodu.

- Ja uważam, że wyglądają razem uroczo – dzięki Maciek. ALE WRÓĆ. CO?! JA I DOMEN NIBY?

- Boże, lecę zadzwonić do mamy! – Cene już leciał poinformować rodzicielkę o życiu uczuciowym jej najmłodszego syna.

- Kto by pomyślał, że tak szybko pójdzie – Krafti chyba dostał nową dostawę mannerków, bo był wybitnie ucieszony.

- Ja bym podejrzewał raczej, że on wykorzystał jej wysoką gorączkę i zaćmienie umysłowe – nie idź tą drogą Fanni, o nie, nie, nie.

- Jesteście głupi. Nie zauważyliście, że ogrzewanie nie działa, a sami chodzicie w trzech bluzach i czapkach na głowie? W tym zimnie zasnęlibyście nawet w ramionach Waltera Hofera, żeby nie dostać hipotermii.

BANG. BANG. BANG. Dobrze mówi, dać mu wiatr pod narty. Forfi, oficjalnie, z tego miejsca oświadczam, że cię kocham. Możesz sobie wpisać w CV Johann Andre „najlepszy przyjaciel Laury Bilan" Forfang.

- W końcu jakiś błysk na tym intelektualnym ugorze – uśmiechnęłam się złowieszczo, wyplątując się z objęć Domena.

- Co tu miało miejsce?!

- To, jełopy, że szwaby nas postanowiły przerobić na mrożonki Hortex, ja mam grypę, a Domen był jedynym stałocieplnym zwierzęciem w promieniu kilometra. Teraz poskładajcie to do kupy to się dowiecie, dlaczego spałam w jednym łóżku z Domenem Prevcem. Dziękuję za uwagę, przynieście mi jedzenie, a wy, tam z tyłu! Zabierzcie swojego brata.

No i przynieśli mi jedzenie. Dużo jedzenia. Duuuuuużo jedzenia. Co prawda bez kawy, ale czego się innego można było po nich spodziewać. Dobrze, że jest Forfang, na niego zawsze można liczyć w kwestii kawy. I pomarańczy.

A tak w ogóle, Krafti i Welli dostali prezenty od sponsorów z okazji Turnieju Czterech Skoczni. I byli tak mili, że oddali je potrzebującej, jedynej właściwej osobie. Mnie. Dlatego też mogłam przegryzać orzechowe Mannerki Milką z krakersami i czuć coś, co było szczęściem w najczystszej postaci.

- Gdzie ty to wszystko mieścisz? – pytałeś już o to, Pero, nie wiem czy pamiętasz.

- Mam oddzielny żołądek na słodycze, nie wspominałam? – odpowiedziałam, kończąc kolejną tabliczkę czekolady.

Jełopy poszły jednak dość szybko, bo wszyscy chcieli mieć złotego orła jako najpiękniejszy okaz w kolekcji kurzołapów i musieli się skupić przed konkursem. I znowu byłam samotna.

A oto są skutki nudy. Zredagowałam ostatni z felietonów, wysłałam do naczelnego, zasnęłam na chwilę, policzyłam belki na suficie, przeczytałam fragment Harry'ego Pottera, zasnęłam jeszcze raz, zadzwoniłam do mamy, policzyłam językiem czy mam wszystkie zęby, sprawdziłam na kalkulatorze ile to jest 7+8, bo nie byłam pewna, weszłam na Pudelka, zaśpiewałam piosenkę o trzech małych kurkach i zasnęłam jeszcze raz. Tylko, że tym razem obudził mnie telefon.

- Laura...? – zapytał dobrze mi znany głos po drugiej stronie słuchawki.

- Bella Ela! – wrzasnęłam niemalże, bo oto dzwoniła jedyna dziewczyna na tym globie, którą mogłam nazywać prawdziwą przyjaciółką.

- Laura... - wyjąkała ponownie, a ja zrozumiałam, że stało się coś bardzo niedobrego.

- Co się stało, Ela? – zapytałam z troską w głosie.

- Staw biodrowy szlag trafił... To koniec.

- CO?! – wrzasnęłam.

- Na światowe tournee pojedzie kto inny. Dla baleriny to już wyrok, nigdy więcej nie zatańczę. Puenty chowam na dno szafy.

Chciało mi się wyć. Do Księżyca (co z tego, że był dzień). To mogło spotkać wszystkich, ale nie ją. Nie najbardziej zdyscyplinowaną osobę na świecie, najbardziej oddaną pasji jaką znałam.

- Jesteś pewna, że to koniec...?

- Tak. Nikt nie ma wątpliwości. Podarłam tutu, ścięłam włosy, bo koczek baleriny to już przeszłość i nigdy więcej go już nie będę nosić. Tylko puent nie mogłam wyrzucić... I dalej płaczę na widok szkoły baletowej.

- Ela, tak bardzo bym cię chciała teraz przytulić...

- Wiem. A ja ciebie.

Na tym skończyłyśmy rozmowę, ale obie szlochałyśmy. Ja w Ga-Pa, a ona w Gdańsku.

Nie obejrzałam konkursu, tylko płakałam. Wyłam, szlochałam, pociągałam nosem i nie zważając na nic wycierałam go rękawem. W takim stanie zastało mnie przeszczęśliwe skoczne towarzystwo (w tym mój brat w plastronie lidera, piękny widok, muszę przyznać).

- Co się stało?! – wydobyło się z kilku gardeł na raz, a Kamil od razu podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

- Nasza bella Ela miała kontuzję... Nigdy więcej nie zatańczy – wyszlochałam, nawet nie siląc się na angielski.

- Jasny gwint – Kamil zmiął w ustach przekleństwo, a potem wytłumaczył chłopakom o co chodzi.

Popatrzyli na siebie przerażonym wzrokiem, a potem po kolei mnie przytulili i próbowali pocieszyć. Bezskutecznie.

Przepłakałam resztę dnia i nie chciałam nikogo widzieć. Dopiero wieczorem obsługa pokojowa przyniosła mi ogromny słój Nutelli i kawę z liścikiem.

Wiem jak czuje się Twoja przyjaciółka, bo dla mnie sport to też prawie całe życie. Bardzo jej współczuję.

A jeśli ty byś potrzebowała się komuś wypłakać – służę ramieniem.

Domen

Ze spraw ważnych, czyli nurtujących autorkę z Bożej łaski (czyt. mnie) - lubicie Forfanga? Bardzo mnie to ciekawi...

Po prostu skacz, D.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz