ROZDZIAŁ 10.

2.4K 205 64
                                    




       

No i przerwa świąteczna nam minęła jak z bicza trzasnął i trzeba było wyruszać na podbój Turnieju Czterech Skoczni.

            Pierwsze traumatyczne przeżycie związane z tym turniejem spotkało mnie już na pierwszym po przyjeździe treningu na Schattenbergschanze.

- LAURA! – wydarł się  Forfang  jak niemądry jak tylko mnie z daleka zobaczył, a zawtórowali mu równie radośnie pozostali skoczkowie różnych narodowości.

            I już byłam w objęciach mojego norweskiego best frienda, po chwili dołączyli do niego wszyscy trzej bracia Prevc, odcinając mi dopływ tlenu swoim uściskiem. Kraft i Michi też chcieli pokazać, że za mną tęsknili, dołączając do grupowego przytulasa. Później już nie widziałam kto manifestuje radość z mojego powrotu, próbując mi złamać żebra w uścisku. W pewnym momencie jednak coś poszło nie tak, i przewróciliśmy się niczym domino w zaspę śniegu, zamieniając się w jedna wielką plątaninę ludzkich kończyn.

- Gdyby wasze fanki mnie teraz widziały, to byłabym martwa zanim bym powiedziała Schlierenzauer.

            Ale raczej nikt tego nie słyszał, bo w międzyczasie rozpętała się bitwa na śnieżki, w której nie wiadomo kto z kim walczył, ale największą ofiarą jak zwykle byłam ja. NO BO KTO INNY?! Walka zakończyła się ich popisowym numerem, czyli natarciem Laury Bilan śniegiem. Zginą kiedyś w okrutnych mękach, za te wszystkie krzywdy, których doświadczam.

            Po inauguracyjnym, uroczystym natarciu mnie śniegiem musieliśmy się wszyscy wziąć poważnie do roboty. Oni ciężko trenowali, a ja miałam urwanie głowy, bo Turniej Czterech Skoczni to nie przelewki, a moi szefowie oczekiwali ode mnie dużo.

            W czasie konkursu jak zwykle stałam koło boksu dla lidera i kibicowałam, chociaż mniej entuzjastycznie niż zwykle, bo nie najlepiej się czułam, a tym razem szybko dołączył do mnie Forfang, który przegrał pojedynek w parze i nie miał najmniejszych szans na dostanie się do drugiej serii nawet jako szczęśliwy frajer.

            W międzyczasie zaczęła się druga seria, Johann dość szybko się otrząsnął po marnym występie i począł z niesmakiem przyglądać się niemieckiej publiczności. Germańscy kibice stali jak kołki, nawet dość spora grupka napalonych fanek oszczędzała gardła na pojawienie się Wellingera. Słowem, obraz kibicowskiej nędzy i rozpaczy. Obok jakości Zakopanego to to nawet nie leżało.

- Jak można nie tańczyć jak leci Rockabye?! – pokręcił głową z miną mówiącą „świat zmierza ku zagładzie".

- Też się zastanawiam – odparł Pero, który w tym momencie do nas dołączył.

            Przez twarz Forfanga przeszła błyskawica, zwiastująca  nadchodzące kłopoty. Pero załapał od razu o co mu chodzi, skoczkowie rozumieją się bez słów. Ja skoczkiem nie jestem, ale też zrozumiałam.

- Lauraaa... - popatrzyli na mnie błagalnie.

- No dobra, jak się kompromitować na niemieckiej ziemi to przynajmniej w dobrym towarzystwie. Show must go on – odparłam, bo wiedziałam, że nie odpuszczą. 

            No bo jak sobie Prevc z Forfangiem ubzdurają, że rozkręcą imprezę to to zrobią. Choćby nie wiem co. Pociągnęli mnie za nadgarstki w okolice najbliższej trybuny i zaczęliśmy... tańczyć. Na początku szło nam niemrawo, ale już po kilkudziesięciu sekundach szaleliśmy jak nie do końca normalni. Niemieccy kibice pogubili szczęki, a potem powyciągali aparaty. A my dalej tańczyliśmy. Tylko że już w powiększonym składzie, bo dołączyli do nas Domen i Welli (do tej pory słyszę w uszach ten pisk nastolatek za nami) i kilku innych skoczków.

            Co by nie mówić, jak chcieli, tak zrobili i imprezę rozkręcili. Niemcy zaczęli się bawić! Nasz wyczyn zostanie zapisany w annałach, bo takie rzeczy prędko się nie powtórzą. No chyba, że Prevca i Forfanga weźmie na wodzirejowanie w Ga-Pa.

            I to było porządne widowisko. Ze scenami rodem z Dirty dancing (Domen podnosił mnie do góry przy akompaniamencie Hakuna matata) i idealnymi niesynchronami. Nawet sam Walter Hofer z uznaniem popatrzył na nasze show. Skończyło się, kiedy austriackie psiapsióły i mój brat musieli pójść postać na pudle, ale wcześniej odtańczyli z nami taniec radości do Lean on.

- Marnujemy się, panowie. Broadway stoi przed nami otworem – przybiłam piątki z chłopakami.

- Dobrze Domen wybrał partnerkę na bal. Z braku mnie, zostaniesz niekwestionowaną królową parkietu – powiedział, zdyszany jeszcze po tańcu Pero.

- No ba. Domen dotrzyma mi kroku, mam nadzieję.

            Mimo wszystko, czułam się podle. Katar, którego nabawiłam się poprzedniego dnia postępował, do tego doszedł kaszel i ból głowy. Zwinęłam się w kulkę w boksie Słoweńców i wypiłam dwie herbaty, które Domen gwizdnął ich serwismenowi.

- Najlepiej to ty nie wyglądasz – stwierdził Domen, który mi towarzyszył.

- Dzięki, ty zawsze wiesz jak człowieka pocieszyć – mruknęłam.

            Dotknął troskliwie mojego czoła, sprawdzając czy mam gorączkę i w skupieniu zmarszczył brwi.

- Królowo parkietu, jestem zmuszony przetransportować cię niezwłocznie do twojego łóżka, bo to grypa jak malowana – uznany lekarz Domen Prevc wydał werdykt.

            Wziął mnie na ręce, okrył dodatkowo swoją kurtką i wyniósł z domku z zamiarem zaniesienia do pokoju hotelowego. Niestety niemal od razu wpadliśmy na mojego kolegę, młodego dziennikarza z Austrii. Domen spojrzał na niego jak na wyjątkowo obrzydliwy okaz ropuchy.

- Oh, Laura! Wszystko w porządku? – szczerze zmartwił się Lukas.

- Tak, jest tylko odrobinę przeziębiona, ale wybacz, nie mamy czasu na pogaduszki – odpowiedział za mnie Domen, rzucając Lukasowi spojrzenie mówiące „idź, zobacz czy cię nie ma gdzie indziej".

            Do hotelu jest bardzo blisko, mieści się niemal pod samą skocznią, ale za każdym razem, kiedy mijaliśmy grupkę zaciekawionych kibiców, modliłam się, żeby przypadkiem ktoś nie poprosił Domena o autograf, ale Bogu niech będą dzięki, nikt na taki durny pomysł nie wpadł.

            Domen zaniósł mnie do pokoju, władował do łóżka, okrył szczelnie kołdrą i kocem, znalazł leki przeciwbólowe, które mi niezwłocznie podał, zrobił mi herbatę, wywietrzył pokój, przyniósł zapas chusteczek, po czym nakazał nie ruszać się z łóżka ani na centymetr i obiecał, że wkrótce wróci z Kamilem i Nutellą (czyli jedynym skutecznym lekarstwem jakie dotąd powstało).

            Kiedy zamknęły się za nim drzwi, poczułam jak mocno palą mnie policzki. I wcale nie była to wina gorączki.

Po prostu skacz, D.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz