ROZDZIAŁ 23.

1.8K 208 73
                                    


Powrót do domu po Oberstdorfie wiązał się przede wszystkim z wydrukowaniem wszystkich zdjęć, które sobie zrobiłam z Lewym i oblepieniem nimi  ścian. W obu moich pokojach. 

Czas przed wyjazdem do Japonii przeszedł dla mnie także pod znakiem ciąży. Dwóch. Asi - żony Kuby Kota, która była lekko przerażona nową rolą, a kto lepiej wspiera i urządza pokoje dziecięce niż Laura Bilan? Oraz Marceliny - żony Stefana, która spodziewała się drugiego dziecka, więc ja kiedy mogłam, spędzałam czas z Milą, żeby Cysia mogła sobie odpocząć. A jak już opiekowałam się jednym skoczkowym dzieckiem to mogłam w sumie i wszystkimi, więc większość tego czasu spędziłam na tarzaniu się w śniegu i oglądaniu bajek z całą tą kochaną grupą, od Klimka Juniora począwszy na Kubie skończywszy. Mam nadzieję, że nikt nie ma wątpliwości, kto jest najlepszą opiekunką do dzieci w historii wszechświata. 

Od opiekowania się dziećmi (czyli po spaniu i czytaniu mojego ulubionego zajęcia) oderwałam się tylko na jakiś czas, kiedy Mariusz Wlazły zaprosił Kamila na mecz SKRY, więc pojechałam mu towarzyszyć, a zabrał się z nami znany w środowisku fan siatkówki Maciek Kot. 

Fajnie się spędza czas z ludźmi, których się szczerze uwielbia, więc ten wyjazd na pewno zapamiętam bardzo miło. Udało nam się zachować anonimowość (względną oczywiście, zawodnicy wiedzieli o obecności dwóch skoczków na widowni). Co prawda oberwałam tyle razy "niechcący" piłką (za każdym razem przychodził przepraszać) od Karola Kłosa, że Maciek go w końcu poinformował:

- Jak nie chcesz, Karolu kochany pod wpływem słoweńskiego towaru skakać na główkę do basenu z Letalnicy, to radziłbym nie podrywać Laury. 

Moim ulubionym bełchatowskim człowiekiem bezdyskusyjnie został jednak synek Wlazłego, Arek. Ale przyzwyczajcie się, że ja najbardziej lubię dzieci. Oczywiście pod warunkiem, że są fajne. A Arek jest super - widać, że w tej drużynie to on rządzi. Pokazał mi wszystkie miejsca, wytłumaczył co, gdzie i jak, a potem jak prawdziwa gwiazda pomachał tłumnie zgromadzonym fankom jego wujków. Zwłaszcza tego, co rzucał we mnie "niechcący" piłką. 

Sam powrót do domu też był super. Śpiewaliśmy na cały głos do piosenek z radia tak, że James Corden i jego carpool karaoke mogą się schować i stołowaliśmy się w McDrivie, co było świetną sprawą, bo mogłam się po prostu wgryźć w McWrapa, kiedy padło niewygodne pytanie. 

- Co się dzieje z tobą i z Domenem? - zapytał Maciek, polewając frytki keczupem. 

Nie odpowiedziałam, tylko jadłam, licząc, że temat przejdzie bokiem. 

- Rozmawiałem z Pero, oni też nie wiedzą, Domen nie chciał im nic powiedzieć - kontynuował. 

- Im mniej wiesz, tym krócej jesteś przesłuchiwany, Maciusiu - odpowiedziałam ostatecznie, kończąc temat. 

Po powrocie z Bełchatowa nadszedł czas na przygotowanie się do mojej najdalszej podróży w życiu.Szczerze nie mogłam się jej doczekać, mimo wielogodzinnego lotu, który, z racji tego, że odstąpiłam moje miejsce w business klasie Jankowi mógł okazać się gehenną. 

Na szczęście podczas przesiadki w Helsinkach okazało się, że tym samym samolotem co my do Sapporo leci drużyna północnoamerykańska, dzięki czemu po krótkich roszadach nie musiałam spędzać lotu w towarzystwie Apolla Tajnera, tylko Kevina i Kenziego. 

- Pożyczam - powiedziałam, ładując sobie do ust batonik należący do Kanadyjczyka. 

- Na wieczne nieoddanie? - uniósł brew. 

- Zgadłeś, kolego. 

- Jak wyglądam? - zapytał w tym samym momencie Will, przymierzając okulary Kevina. 

- Jak przez okno - odparł Kenzie. 

Japonia mnie zachwyciła. Zwłaszcza supermarkety, w którym przepuszczałam pieniądze na słodycze w kolorowych opakowaniach i najpiękniejsze na świecie przybory szkolne. I sushibary. I knajpy serwujące ramen. Zachwyciły mnie sklepy z kawą. I sklepy z ubraniami w kwiaty. I księgarnie. I kosmetyki. I wszystko. Wszystko. 

Zachwyciły mnie wyniki moich rodaków, którzy z podium ani na moment nie zeszli, co więcej, nie zeszli też z najwyższego jego stopnia, a ja dwukrotnie słuchałam ulubionego hymnu mojego i jednej z blond grzywek. 

Zachwycił mnie mój ulubiony polski vloger, który pojawił się w Sapporo, a ja sama (a raczej skrawek mojej kurtki i warkocza) wystąpiłam w jednym z jego filmików. Ja to jednak jestem skazana na sławę. 

Zachwycił mnie mój brat, który znalazł anglojęzyczne kino i zabrał mnie na seans "La la land", bo wiedział o mojej miłości do Ryana Goslinga i kupił mi tam popcorn w dwunastu smakach. 

Nie zachwyciła mnie zmiana czasu, która w połączeniu z problemami z tarczycą nie dawała mi żyć do tego stopnia, że rozważałam pożyczenie od jednej z blond grzywek melatoniny. 

Nie zachwyciła mnie banda jełopów, która od Oberstdorfu za mną latała i którą musiałam spławiać co raz to wredniejszymi tekstami. 

- Zaraz tak wam walnę, że wam się oranżadą z Komunii odbije!  - wrzasnęłam w końcu, bo niewyspana, zmęczona i rozdrażniona Laura Bilan to tykająca bomba. 

Odrzuciłam włosy do tyłu i opuściłam ich z miną Aleksandra Macedońskiego zdobywającego Kartaginę. 

Aha, była jeszcze jedna rzecz, która mnie nie zachwyciła. Wyniki Domena Prevca. Były, delikatnie mówiąc, słabe. A niedelikatnie, były beznadziejnie beznadziejne. Za każdym razem plasował się na samiutkim końcu stawki. No wiecie. Odwróć tabelę, Domen na czele. 

Ostatniego wieczoru w Sapporo, kiedy wracałam z pokoju Kamila, do którego poszłam po suszarkę, zobaczyłam go. Siedział na kanapie w korytarzu z kolanami podciągniętymi pod brodę. Ramiona mu lekko drżały. Płakał. 

Walczyłam z sobą. Ze swoją dumą. Ze swoim zranionym sercem. Skrzywdził cię, Laura. Niech teraz cierpi. Powstrzymywałam się jak mogłam. 

Ale nie mogłam. Jak w transie podeszłam do niego, przykucnęłam przed nim i powiedziałam po prostu:

- Wszystko będzie dobrze. Na pewno. 

Łzy dalej spływały mu po policzkach, a ja postąpiłam zgodnie z impulsem. Scałowałam je. 

Patrzył na mnie jednak pustym, zupełnie wyzutym z uczuć wzrokiem, a ja wtedy zrozumiałam, że nie mam do niego żadnych praw. A co najgorsze - odebrał mi je on, a nie ja sama. 

A ja go tak strasznie kochałam. 

Zanim poczułam jego dłoń na mojej własnej, odeszłam stamtąd. Wpadłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, a potem popatrzyłam na żółtą samoprzylepną karteczkę zapisaną ręką MacKenziego. 

"Ludzie głupieją hurtowo, a mądrzeją tylko detalicznie". 

I nagle, zupełnie wbrew sobie i swojemu podłemu humorowi. wybuchnęłam śmiechem. 

No tak, to by naprawdę wiele tłumaczyło

Po prostu skacz, D.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz