Po czwartkowym konkursie na dużej skoczni (ryknęłam takim płaczem, kiedy było już wiadomo, że nasz Piotruś jest medalistą, że nikt nie mógł mnie uspokoić. Pomogły dopiero naleśniki z czekoladą i bitą śmietaną) już w piątek zaczęłam się stresować przed drużynówką.
W piątkowy wieczór zjadłam tylko banana z zapasów Speli i trochę marchewki pokrojonej w słupki, bo miałam tak ściśnięty żołądek, że nic więcej nie przeszłoby mi przez gardło. Na niczym się nie mogłam skupić, nic nie umiało mnie odciągnąć od denerwowania się.
Wszyscy wiedzieli, kto zasługiwał na ten medal, ale niestety, za takie zasługi jeszcze mistrzami świata się nie zostaje.
Jako, że nic pożytecznego i tak bym nie zrobiła, dość wcześnie poszłam pod prysznic, zostawiając moje tymczasowe sublokatorki same sobie. Pogrążyłam się w letargu, pozwalając strugom gorącej wody po prostu spływać mi po twarzy. Ocknęłam się dopiero, gdy skończyła się ciepła woda i doznałam lekkiego szoku. Wcześniejsze krzyki Emy "czy do jasnej cholery postanowiłam się utopić pod tym prysznicem" nie poskutkowały.
Chciałam zasnąć jak najszybciej i udało mi się to, ale na zaledwie godzinę. Potem wyszło ze mnie znerwicowanie. Nie umiałam uleżeć w łóżku i bez przerwy wstawałam, szłam do kuchni bez celu i wracałam pod kołdrę. Później zaczęłam parzyć sobie melisę, więc wizyty w kuchni przeplatały się z wizytami w toalecie. Przerwała to około trzeciej Ema, która dała mi Neospasminę, kazała popić niedziałającą na mnie melisą i w tej chwili iść spać. Trochę się jej boję, więc posłuchałam.
Mieszanka Neospasminy i melisy podziałała bez pudła, bo obudziłam się o jedenastej dopiero. Dziewczyn już nie było, moi rodacy byli na treningu, bo wiecie - Ordung musst sein.
Co dziwne, odrobinę zeszło ze mnie powietrze. Na tyle, że mogłam sobie usmażyć naleśniki z bananami. Wiecie, taki substytut bułki z bananami.
Kiedy akurat leżałam na podłodze z nogami na kanapie i liczyłam listwy na suficie, do domku wszedł Kenzie z jakimiś ubraniami na wieszakach.
- Czeeeeść...! Miejsca w szafie i Internetu potrzebuję - oznajmił mi, kierując się prosto do mojego pokoju.
- Na cholerę ci? - zapytałam, nie ruszając się nawet o centymetr.
- Zaczęliśmy się rozpakowywać i graty Kevina zajmują za dużo miejsca - krzyknął z mojego pokoju.
- Rychło w czas, zważywszy, że w poniedziałek wyjeżdżacie. Naprawdę musiałeś to wlec tutaj? - odkrzyknęłam.
- Nasza szafa jest tak płytka, że Kylie Jenner by przy niej wyglądała na głęboką - odciął się.
Nagle usłyszałam wrzask.
- Żyjesz? - zawołałam.
- Aha. Biblia mi spadła na łeb i poczułem się jak w Stanach.
- Co ty bredzisz? Skąd tam się wzięła Biblia?
- Na wyposażeniu hotelu jest najwidoczniej. Jak w każdym amerykańskim. Kevin zawsze przeszukuje pokoje pod tym kątem i jest zawiedziony jak nie znajdzie.
- A podobno to my w Europie jesteśmy religijni. A co z Koranem? I świętą księgą wyznawców Latającego Potwora Spaghetti?
- Nie łapiesz tego zwyczaju. Musi być Biblia i tyle. Jak w sądzie.
- W Europie w sądach nie przysięga się na Biblię.
- A idź.
- Mówię jak jest.
CZYTASZ
Po prostu skacz, D.
FanfictionLaura, aspirująca dziennikarka, dostaje swoją pierwszą pracę. Pociąga to za sobą cały ciąg wydarzeń - nowe pasje, nowe znajomości, nowe przyjaźnie i - jakżeby inaczej - miłość. Ani romans, ani komedia. Powiedzmy, że najbliżej temu do komedii romant...