Rozdział 17

172 10 0
                                    

Wiktoria.

Otworzyłam powoli oczy, lecz rażące światło lamp sprawiło, że prawie natychmiast znów je przymknęłam. Słyszałam jednak wokół siebie jakieś głosy, więc ostrożnie uchyliłam powieki i uniosłam dłoń, by osłonić oczy przed blaskiem. Wtedy też zauważyłam w dłoni wenflon. W panice rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym leżałam i zauważyłam, że jestem w szpitalu. Bolesne wspomnienia dnia poprzedniego — jak sądziłam — walnęły we mnie niczym obuch. Przypomniałam sobie, co chciał mi zrobić Sebastian. Człowiek, którego już nie znałam...
Łkając, odrzuciłam kołdrę i zapatrzyłam się w sporych rozmiarów brzuch. Wsłuchałam się we własne ciało i po chwili z niebywałą, wręcz obezwładniającą ulgą poczułam, jak dziecko rusza się we mnie. A więc nic mu się nie stało! Niebiosom niech będą dzięki! Położyłam dłonie na brzuchu i uśmiechnęłam się przez łzy.
- Cześć, skarbie — szepnęłam. - Bałam się, że odeszłaś... Obiecuję ci, że zaopiekuję się tobą najlepiej, jak potrafię. Jak to wszystko się uspokoi, wrócimy do Polski, poznasz swoich dziadków, ciocie i wujków i będziesz szczęśliwa... Ze mną.
Dłużej już nie mogłam powstrzymywać cisnących mi się do oczu łez. Z gardła dobył się gorzki szloch. Rozryczałam się w poduszkę.
- Wiktoria? - usłyszałam głos Vincenzo. Podniosłam lekko wzrok.
- Czego chcesz? - jęknęłam.
- Sprawdzić, co u ciebie... Nie wiedziałem, że już się wybudziłaś... Był tu już jakiś lekarz? - odparł, podchodząc do mnie.
- Nie...
- Rozumiem... Zaraz tu kogoś przyślę.
Pięć minut później byłam już skrupulatnie badana przez dwóch lekarzy — ginekologa i lekarza ogólnego.
- Z dzieckiem wszystko w porządku — zakomunikował w końcu ginekolog. - To silna istotka, jeśli przetrwała taki brak tlenu. Najwyraźniej bardzo zależy jej na przyjściu na ten świat.
- Z panią też jest wszystko w porządku, nie grozi wam już żadne niebezpieczeństwo.

- No i widzisz? - ucieszył się szczerze Vincenzo. - Wszystko jest w jak najlepszym porządku!... Dlaczego więc tak bardzo płakałaś?
- Bo mi przykro — mruknęłam.
- Przez Sebastiana, tak? - domyślił się, a ja tylko kiwnęłam głową. - Nie wiem jeszcze jak, ale sprawimy, że wszystko sobie przypomni i wróci do was...
- Nie! Ja... Ja już tak dłużej nie mogę — powiedziałam. - To dziecko nie będzie mieć ojca... A przynajmniej nie takiego, który będzie narażać jego życie swoim zachowaniem i decyzjami...
- Wiktoria, co ty?!...
- Nie wrócę do Sebastiana Vincenzo! Nie po tym, co mi zrobił.
- Przecież to nie jego wina! Nie był sobą!
- No właśnie. A obiecał mi, że już nigdy nie będzie Zimowym Żołnierzem...
- Wiktoria, on nie miał wyjścia, nie pamięta was!
- To też mi obiecał, że nas ani nie zapomni, ani nie zostawi! - załkałam, chowając twarz w dłoniach. - Vince, ja nie wiem, jak mam teraz bez niego żyć!
- Więc żyj z nim i przestań gadać głupoty, że już go nie chcesz! - prychnął poirytowany. - Obiecuję ci, że Bucky jeszcze sobie wszystko przypomni, a HYDRA poniesie bardzo ciężkie straty! Masz na to moje słowo!
Wyszedł kilka minut później, zostawiając mnie samą z moimi głupimi myślami i jeszcze bardziej poronionymi pomysłami. W końcu zmęczona rozpaczaniem zasnęłam snem sprawiedliwego.

Dom Pescarrów. Piwnica.
Zimowy Żołnierz.

Stęknąłem, budząc się z niepokojącego snu. Jeszcze lekko nieprzytomnie rozejrzałem się po pomieszczeniu i nagle bardzo gwałtownie dotarły do mnie wspomnienia z — jak sądziłem — dnia poprzedniego. Chciałem wstać i skończyć to, co zacząłem — choć podejrzewałem, że ukryli już gdzieś tę sucz — ale powstrzymały mnie silne obejmy, którymi przypięty byłem do jakiegoś metalowego fotela. Wezbrała we mnie złość, że zdołali mnie zniewolić i szarpnąłem się w więzach, lecz nic to nie dało, bo prawda była taka, że ledwo mogłem się ruszyć. Wtedy też zobaczyłem, że zostało zmienione mi ubranie na jakieś zwykłe łachmany.
- Aaaa! - ryknąłem pełną piersią. - Wypuśćcie mnie!!!

Być może po jakiejś godzinie mojego szaleństwa usłyszałem wreszcie szczęk otwieranego zamka. Zamarłem w nadziei, że być może uda mi się jakoś wyswobodzić. W świetle padającym z korytarza dojrzałem blondwłosego mężczyznę, który wszedł do środka, patrząc na mnie uważnie.
- Masz szczęście, że cię wtedy nie zabiliśmy, Bucky — rzekł poważnie, siadając na krześle nieopodal mnie.
- Nie wiem, o czym ty pieprzysz, facet — rzuciłem, wciąż starając się wyswobodzić.
- Nie wyrwiesz się z tej uwięzi, ale my wyciągniemy cię z tego ogłupienia, które zgotowała ci HYDRA. A potem będziesz się musiał naprawdę mocno starać, by odzyskać Wiktorię i dziecko. Bardzo mocno nadwyrężyłeś jej zaufanie, przez co teraz nie chce cię znać...
- Nie obchodzi mnie jakaś bura suka! - warknąłem, lekko — na tyle, na ile pozwalały obejmy - wychyliłem się w stronę rozmówcy i syknąłem przez zaciśnięte zęby — Dziewczyna jest celem do zlikwidowania i nikt nie przeszkodzi mi w realizacji tego planu!
- Już ci w tym przeszkodziliśmy! - prychnął, machając lekceważąco ręką.
- HYDRA się zemści i mnie odbije!
- HYDRA to za niedługi czas będzie potężnie trząść portkami! Obiecuję ci to!
Wstał z krzesła i wyszedł z pomieszczenia, a ja zacząłem się zastanawiać, o co tu może chodzić...

Opowieść inna, niż inne [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz