Rozdział 28

213 4 0
                                    

- Sebastian, na miłość boską, czy ty musisz za każdym razem aż tak się narażać?! - warknęłam zła do telefonu, jakiś tydzień później. Byłam roztrzęsiona, bałam się o tego kretyna, który tym razem najnormalniej w świecie przebywał sobie w północnych Niemczech, gdzie przeprowadzali kolejną akcję.
- To może mi z łaski swojej wreszcie powiesz, co i jak mam zrobić, by bez narażania się, zlikwidować HYDRĘ, co?! - odpyskował.
- Dobrze wiesz, że gdybym na coś takiego wpadła, to już dawno byś o tym wiedział! - prychnęłam, opierając się plecami o barierkę balkonu, na którym stałam. - Po prostu martwię się o ciebie, kretynie!
- Hmm, najwyraźniej mnie nie doceniasz... Może w takim wypadku najlepiej dla nas wszystkich będzie, jeśli po prostu pozwolę się tutaj zabić, co?! - ryknął. - I wszyscy będą mieli święty spokój. Łącznie z tobą!
- Ej! Przecież nie chodzi mi o twoją śmierć, Seba!... Seba? Sebastian!!! Ło żesz ty! Co za idiota! - warknęłam do ciągłego sygnału połączenia i odetchnęłam głęboko. Jego beztroski stosunek do tego wszystkiego coraz mocniej mnie martwił, bo Sebastian zaczął zachowywać się tak, jakby przestało obchodzić go jego własne życie! A do tego za żadne skarby nie mogłam przecież dopuścić...
Wróciłam do sypialni, rzuciłam telefon na łóżko i poszłam do Lenki. Przebrałam ją, przyszykowałam wózek spacerowy dla niej, wskoczyłam w sportowe dresy i z pomocą jednego z moich stałych ochroniarzy, którzy na polecenie Marco mieli nam wszystkim (kobietom) teraz zawsze towarzyszyć, staszczyłam wózek z załadowaną doń córeczką do holu. Z kuchni wzięłam dwie butelki mrożonej herbaty i wyszliśmy na jogging, który pomagał mi się odprężyć i zbudować choć częściową formę.
Bieganie zajęło nam ze dwie godziny, w których czasie nawet trochę pożartowaliśmy, bo Konrad był naprawdę sympatyczny, poza tym w zbliżonym wieku i szybko złapaliśmy dobry kontakt; po czym wróciliśmy zmachani do domu. Gdy tylko weszliśmy do środka, z piętra zbiegła Bianka.
- A, tu jesteś — powiedziała. - Sebastian nie może się podobno do ciebie dodzwonić i odchodzi już od zmysłów.
- Zostawiłam telefon w pokoju. Poza tym, skąd wiesz, że dzwonił?
- Bo do mnie też się dobijał i jeśli zaraz do niego nie oddzwonisz, facet zaalarmuje całe Włochy!
- Już idę — mruknęłam. Ale nie zrobiłam tak, jak proponowała koleżanka. Najpierw wzięłam długi, odprężający prysznic i dopiero wtedy sprawdziłam telefon. Czterdzieści nieodebranych połączeń i osiemnaście SMS-ów!!! Kiedy on miał czas to wszystko zrobić?! Przecież był na misji! Nie doczekałam się znikąd odpowiedzi, za to znów zadzwonił. Odebrałam.
- Czego?! - zezłościłam się natychmiast, choć nie miałam do tego żadnych realnych podstaw.
- Może byś raczyła odebrać, jak dzwonię, co?! - ryknął, aż rozbolało mnie ucho.
- Raczyłam...
- Po dwóch godzinach?! Co się z tobą działo?!
- Nie było mnie w domu!
- Co?
- To, co słyszysz! Nie było mnie w domu. Poszłam pobiegać! To chyba nie jest zakazane, co?
- Nie, ale telefon, to mogłaś ze sobą zabrać!
- Nie był mi potrzebny do szczęścia, skoro sam zasugerowałeś, że najlepszym wszystkiego rozwiązaniem będzie twoja śmierć! - prychnęłam sarkastycznie.
- Przesadziłem...
- I to nawet bardzo! - przyznałam mu rację. - Kiedy wracacie?
- Jeszcze nie wiem, to trudna operacja — powiedział ponuro. - Zrobili się nad wyraz czujni, w sumie im się nie dziwię, i musimy trochę ich uśpić, żeby wszystko się udało — wyjaśnił.
- Rozumiem... Więc już nie przeszkadzam. Pa.
- Kocham cię, wiesz?
- Miło mi to słyszeć — odparłam. - A ja ciebie.
- Dziękuję — powiedział jeszcze i się rozłączył, a ja się rozpłakałam. Łzy popłynęły mi wartkim strumieniem po twarzy, a z gardła dobyło się głośne łkanie. Padłam na kolana przy łóżku i zaczęłam się modlić, raz po raz zanosząc się histerycznym płaczem, który w końcu aż na korytarzu usłyszały dziewczyny.
- Wiki, co się stało? - zapytała mnie miękko Bianka, otaczając ramieniem. - Coś z Sebastianem?
- N-nie - załkałam. - T-to znaczczy t-t-tak... P-po prostu-u bo-oję się-ę o n-niego... N-niepot-trzebnie t-tak bardzo się naraża... Gdy...gdy go odzyskałam, miałam n-nadzieję, że t-to wszystko w-wreszcie-e się skończy. - Spojrzałam na nie, ledwo je widząc poprzez zasłonę łez.
- Sebastian żyje i to jest najważniejsze — powiedziała pocieszająco Sylvia, pociągając mnie na łóżko. - Wiem, że za bardzo się naraża, bo ma z tobą dziecko, ale pamiętaj, że on to robi właśnie dla was! Bo was kocha!
- To dlaczego czasami mam wrażenie, że o tym zapomina? - zapytałam beznadziejnie smutno. Dziewczyny westchnęły jakoś tak zgodnie i umilkły na jakiś czas. Ja również się nie odzywałam, od czasu do czasu tylko wycierając głośno nos w kolejne tony chusteczek. W końcu jednak dziewczyny zrezygnowały z prób pocieszenia mnie i poszły sobie.

Opowieść inna, niż inne [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz