Rozdział 35

116 7 0
                                    

- Możecie wyjść. – podskoczyliśmy gwałtownie, gdy nagle drzwi do schronu się otwarły i w świetle padającym z piwnicy, ukazał się Vince. – Niebezpieczeństwo minęło.
- Pojechali? – zapytał niepewnie Sebastian.
- Tak...
- I nie jest to żaden podstęp, który miałby na celu ujawnienie naszej obecności tutaj? – chciał jeszcze wiedzieć.
- Zwariowałeś?! Oczywiście, że nie! – obruszył się blondyn lekko. – Chodźcie już...

Gdy jakiś czas później zostaliśmy wreszcie sami, Sebastian zwrócił się do mnie.
- Wydaje mi się, że chyba nadszedł czas naszego wyjazdu stąd.
- Czemu tak mówisz? – zainteresowałam się.
- Bo nie jesteśmy tu dłużej bezpieczni. Jeśli policja dostała cynk, że nas tutaj widziano, nie powinniśmy nadużywać gościnności i bezpieczeństwa Pescarrów – wyjaśnił miękko. Spojrzałam w jego zatroskane oczy.
- Chyba masz rację. Tylko w jaki sposób dostaniemy się do kraju? – zapytałam.
- Być może nie będzie to wcale takie trudne, jak teraz się nam wydaje, ale musimy się do tego porządnie przygotować – odparł, obejmując mnie czule ramieniem. – Pamiętaj, że Polska znajduje się teraz w strefie Schengen, a więc wszelkie kontrole graniczne są zniesione.
- A jeśli rozpozna cię ktoś na mieście? – zaniepokoiłam się. – Ktoś z naszych znajomych?
- To będę się tym martwił wtedy... Teraz trzeba obmyślić plan, jak nas stąd bezpiecznie wydostać bez wzbudzania zainteresowania policji, bo jestem przekonany, że mają dom na obserwacji.
- Pomyślimy nad tym – zgodziłam się, przytulając się do niego mocniej.
- Zostaw to mnie i Vince’owi. Ty sobie nie zawracaj tym głowy, tylko po prostu mi zaufaj, dobrze? – pocałował mnie w czoło. – Obiecuję ci, że wszystko się ułoży.

Trzy tygodnie później.
- Myślisz, że się uda? – zapytałam, obserwując go, jak pakuje nasze najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę mieliśmy zostawić, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
- Jeśli tylko policja nie rozgryzie naszego fortelu, to myślę, że za jakiś czas będziemy ponownie w kraju – mruknął. Spojrzał na mnie, przerwał pakowanie i podszedł do sofy, na której siedziałam. Usiadł obok i objął mnie zaborczo. – Obiecuję ci, że nie pozwolę, by ktokolwiek wam zagroził. Jesteś moja i zawsze już będziesz. W razie konieczności kogoś zabiję i...
- I znów będziemy musieli uciekać...
- Masz rację, to kiepski pomysł – speszył się. – Ale na pewno wymyślę coś, byście nie znaleźli się nigdy w realnym niebezpieczeństwie. Ochronię was na wszelkie możliwe sposoby. Wasza trójka jest dla mnie najważniejsza. Nic innego się nie liczy.
- Dziękuję – wyszeptałam. W gardle zaczęły wzbierać mi łzy. – Dobrze cię mieć przy sobie, Bucky.
- I nigdy nie...
- Nie, nie żałowałam! – przerwałam mu stanowczo. – Ani tego, że odeszłam od Michała, ani tym bardziej tego, że jednak nie dałam się skusić Konradowi.
- To dobrze – uśmiechnął się i pocałował mnie namiętnie. Na dłuższą chwilę zaniechaliśmy pakowania.

Nazajutrz rano.
- Pusto tu będzie bez was – powiedziała smutno Monique, żegnając się ze mną nad wyraz ciepło. – Wnieśliście do tego domu zupełnie nowe emocje. Ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy w jakiś bardziej sprzyjających i neutralnych warunkach.
- Ja również mam taką nadzieję – uśmiechnęłam się do niej lekko, odwzajemniając uścisk. Z Sylvią i Bianką spłakałyśmy się rzetelnie, przyrzekając sobie utrzymywać kontakt.
Pół godziny później dom Pescarrów zniknął już nam z oczu, a dla nas rozpoczął się tak upragniony powrót do kraju, w którym nie mieliśmy pojęcia, co nas czeka...

58 godzin później.
- Jestem wykończona – mruknęłam, tępo wpatrując się w widok za szybą naszego samochodu.
- I mnie to mówisz? – jęknął, starając się jakoś rozruszać zesztywniały kark. Nawet on nie był przystosowany do niemal ciągłego siedzenia w jednej pozycji i prowadzenia samochodu niemal bez zmrużenia oczu.
- Faktycznie...wybacz. Dziwnie jest tak wrócić do kraju po takim czasie – zauważyłam.
- Masz rację. Od cholery rzeczy się pozmieniało. Na przykład jak ja mam zjechać na twoje osiedle? – zdenerwował się lekko zmienionymi znakami w mieście.
- Nie mam bladego pojęcia – mruknęłam. – Może spróbujemy od przeciwnej strony? Przecież któryś dojazd musieli tam zostawić...
Bucky spojrzał na mnie mało przyjaźnie, ale wykorzystał moją sugestię.
Na moim osiedlu znaleźliśmy się w końcu po niemal czterdziestu minutach błądzenia po Katowicach.
- Zaczynam się stresować – poinformowałam ukochanego, gdy zaparkowaliśmy pod blokiem moich rodziców.
- A myślisz, że ja nie? Jeśli coś pójdzie źle, to za pół godziny będziemy mieć tutaj całą policję z miasta, jeśli nie z województwa!
- Nawet tak nie mów! – skarciłam go lekko, odpinając pas. Drżącymi dłońmi założyłam ciemne okulary i kapelusz, który miał choć trochę zasłonić moją twarz przed wzrokiem wścibskich osób. Niemal jak z procy wystrzeliłam w auta i odpięłam Ninę z fotelika. Sebastian, który schronił się pod daszkiem czapki „bejsbolówki”, to samo zrobił z Leną. Podeszliśmy do drzwi prowadzących na klatkę schodową z dworu. Na szczęście te nie były zamknięte, więc obyło się bez używania domofonu i tłumaczenia się, kto dzwoni i w jakiej sprawie. Rodzice mieszkali wciąż w tym samym mieszkaniu na parterze. Rozejrzałam się ostrożnie, czy aby nikt nas nie obserwuje i zapukałam do drzwi. Po chwili otworzyła moja mama. Z przykrością dostrzegłam, jak mocno schudła podczas mojej nieobecności. Szybko ściągnęłam okulary i przyłożyłam palec do ust, dając jej znać, by zachowała ciszę.
- Wiki?! – wyszeptała wzruszona i nie zwracając kompletnie uwagi na to, kto stoi za mną, wciągnęła mnie do środka. Z pokoju wyszedł mój tata i oniemiał, widząc mnie przytuloną do mamy. I na dodatek z małym dzieckiem na rękach. Doskoczył do nas i już po chwili znalazłam się w jego opiekuńczych ramionach. Po moich policzkach spłynęły łzy. Rodzice płakali otwarcie. Po chwili puścił mnie i spojrzał na mojego towarzysza.
- Sebastian? – zapytał cicho, cofając się o krok. Moja mama zakryła sobie usta ręką, by nie krzyknąć.
- Spokojnie, nie jestem zjawą – powiedział cicho Bucky.
- A-ale jak?...
- To długa i zawiła historia – wyjaśniłam.
- Nie wypuścimy was, dopóki nam wszystkiego nie opowiecie – zdecydowała natychmiast moja mama i poprowadziła nas do salonu. Zauważyłam, że co chwilę rzucała zaciekawione spojrzenia na dzieci.
- To wasze wnuczki – powiedziałam miękko, gdy usiedliśmy. – Lena i Nina.
- Wspaniale!... Ale po kolei. Opowiadajcie, jak to się stało, że jesteście razem? Że Sebastian żyje?
- Bo ja nigdy tak naprawdę nie umarłem, proszę pani – zwrócił się do mojej mamy, ściągając czapkę. – To był bardzo podły podstęp, który miał wprowadzić wszystkich w błąd. W tym również moich rodziców. Niestety zostało to obmyślone i wprowadzone w życie bez mojej wiedzy i zgody.
- To straszne! Ale, to czy ty w takim razie jesteś ojcem dziewczynek?
- Tak! – odparłam stanowczo natychmiast.
- To teraz powiedz, dlaczego uciekłaś od Michała? On się załamał...
- To najlżejsza kara, jaka go spotkała – warknął Sebastian ku zdumieniu moich rodziców.
- Co? Nie bardzo rozumiem. – tata wyglądał na zdezorientowanego.
- Mógłbyś nie mieszać wydarzeń w opowiadaniu? – skarciłam Sebę. – Prawda jest taka, że odeszłam od Michała, bo wrócił Sebastian... Poza tym Michał znęcał się nade mną psychicznie. Kazał mi całkowicie zapomnieć o Sebastianie, tak jakby ten w ogóle nie istniał. A gdy zaszłam z Michałem w ciążę, zagroził, że odbierze mi dziecko i ubezwłasnowolni mnie, jeśli najdzie go taka ochota – wyznałam.
- To Michał jest ich ojcem? Przecież powiedziałaś, że Sebastian!
- Biologicznym ojcem Leny jest Michał, ale nie ma do niej żadnych praw. To Sebastian opiekował się małą i to on jest jej ojcem. Tak samo, jak Niny.
- Ale dlaczego Michał się nad tobą znęcał?
- Bo to pieprzony sadysta – powiedział Seba. – Dlatego wyrzucili go z wojska. Nie jest to jednak żaden powód, by choć trochę go żałować. Gdy uciekliśmy, zaczął szukać Wiktorii i niestety znalazł ją tam, gdzie się schroniliśmy. Gdyby nie moja interwencja...nawet nie chcę myśleć o tym, co mogłoby się stać z Wiką i dzieckiem.
- Wszystko skończyło się jednak dobrze, a Michał nie stanowi już dla nas żadnego zagrożenia – ucięłam szybko przykry temat.
- To dobrze - mama uśmiechnęła się do Sebastiana. Poczułam się nieco lepiej, choć wiedziałam, że najtrudniejsza część opowiadania dopiero przed nami.
- Ale dlaczego uciekliście? - zainteresował się tata. - Tego nie potrafię zrozumieć. Przecież skoro Sebastian żył, to nic wam nie stało właściwie na przeszkodzie, by być razem.
- Oprócz Michała — mruknęłam. - Wiedziałam, że on nie pozwoli mi być z Sebą. Dlatego zdecydowaliśmy się na ucieczkę. Najpierw dotarliśmy do Rumunii... - rozpoczęłam opowieść.

Opowieść inna, niż inne [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz