Rozdział 2.

883 48 14
                                    


Ciemność przychodzi powoli z jej tylko należnym majestatem, niespiesznie obejmując każdą myśl, każde wspomnienie, każdy zakamarek duszy. Wita ją z radością. Pragnie jej. Pragnie już na zawsze zanurzyć się w Mroku, z którego nie ma ucieczki, który sam w sobie jest ucieczką. Świat, oferowany przez Ciemność w zamian za jego duszę wydaje się być rajem. Cichym, spokojnym, bez zła, które zewsząd go otacza. Pozbawionym wszystkiego. Pustym. Tak, naprawdę go pragnie, dokładniej tej pustki. Chce by Ciemność pochłonęła go całego. Teraz! Już! Natychmiast!

Cios nadchodzi znikąd, przepędzając Ciemność i przywołując go z powrotem do tego parszywego świata, którego wolałby już nigdy nie oglądać. Nie otwierając oczu wypluwa nagromadzoną w ustach krew. Ma nadzieję, że Mrok jeszcze powróci by go zabrać. Niestety. Otrzymuje tylko kolejne razy, które z łatwością odpędzają tak drogi mu Cień i wpędzają w krainę bólu. Nie ma już chyba miejsca, na jego ciele, które uchroniłoby się od zadanych ciosów. W końcu nie wytrzymuje i niechętnie podnosi głowę. Wie, że dokładnie tego od niego oczekują, że nie dadzą mu spokoju dopóki na nich nie spojrzy a oni nie dostaną swojej dziennej dawki uciechy. Otwiera oczy. Wzrok ma zamglony i nie widzi dokładnie, jednak bez problemu rozpoznaje sylwetki swoich oprawców. Poznałby ich wszędzie, nawet w piekle. Do jego uszu dochodzi ten znienawidzony, parszywy śmiech.

Mężczyzna przestaje się śmiać i spogląda na więźnia. Łowca Piratów Roronoa Zoro. Demon w ludzkiej skórze. Jest teraz na jego łasce. Może z nim zrobić, co tylko chce. Oblizuje lubieżnie wargi jednocześnie chwytając pirata za podbródek. Zmusza go by ten spojrzał mu prosto w oczy. Napawa się tym pozbawionym nadziei spojrzeniem. Teraz nikt nie uwierzyłby, że to jeden z najgroźniejszych piratów przemierzających Grand Line. W tej chwili ten wzrok mówi tylko jedno: „dobijcie mnie".


-Jeszcze nie teraz chłopcze - szepcze mu do ucha, tak cicho, aby pozostali go nie usłyszeli. Jego plany trochę się różnią od tego, co chcą zrobić jego kompani. Musi to wszystko dobrze rozegrać, by sprawy przybrały korzystny dla NIEGO obrót. Póki, co jednak powinien postępować według oficjalnego planu, by nie wzbudzać w nikim podejrzeń. I by dostać to, czego chce.


-Roitlam! - Jeden ze zbójów zbliża się do swojego kumpla i kładzie mu dłoń na ramieniu. - Wiem, że masz na jego punkcie obsesję, ale szefowa nie będzie zadowolona jeśli nie uda nam się go przekonać. Wiesz, że jak nie dostaje tego, co chce staje się... - zawahał się - nieprzyjemna - dokończył z głośnym rechotem, jakby właśnie opowiedział najlepszy dowcip ze swojego repertuaru. Jeśli faktycznie tak było, to Zoro go nie załapał.


Roitlam westchnął głośno.


-Masz rację. To jak będzie? - Te słowa skierowane były już do szermierza. - Przyłączysz się do nas? Czy nadal będziesz tak kurewsko lojalny wobec byłego kapitana?


Uścisk mężczyzny przybrał na sile. Zoro dokładnie czuł jak zaciśnięte na jego szczęce palce coraz mocniej wbijają mu się w kości. Roitlam był zdolny po prostu zmiażdżyć mu żuchwę, nawet zbytnio się nie przemęczając. Choćby z tego powodu powinien siedzieć cicho i nie podskakiwać. Właśnie: powinien.


-Spierdalaj - warknął i splunął mężczyźnie w twarz. Poczuł coś na wzór mściwej satysfakcji. A zaraz potem ból pękającej kości.




Lawirował na granicy świadomości, która za nic nie chciała po prostu iść w cholerę i choć na chwilę pozwolić mu zanurzyć się w niebycie. Tak bardzo pragnął uciec od wszechogarniającego bólu i zimna, ale nie mógł. Coś, jakaś nie do końca uformowana myśl, ciągle utrzymywała jego umysł w tym pieprzonym stanie, w którym czuł wszystko aż nazbyt dokładnie. Oblizał spierzchnięte wargi. Jakby tego było mało, chciało mu się pić i jeść. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł porządny posiłek, przygotowany specjalnie dla niego przez Sanjiego. Kucharz zawsze starał się by jego dania były perfekcyjne. No i co tu ukrywać - były. Zoro nigdy nie mówił tego głośno, ale uwielbiał jedzenie blondyna. Na przykład takie onigiri - mógłby za nimi pójść prosto do piekła i z powrotem. Nie wyobrażał sobie dalszej podróży gdyby na statku zabrakło tych dwóch elementów: kucharza i jego potraw. Ale oczywiście o tym też nigdy nikomu nie powiedział. A może powinien? Może gdyby raz na jakiś czas pochwaliłby Sanjiego, nie doszłoby do tego? Ale najzwyczajniej w świecie bał się, że poza zwykłym komplementem z jego ust wydostałyby się słowa, które tak skrzętnie skrywał w najgłębszych zakamarkach swojej duszy. Po jego policzku potoczyła się samotna łza.

Złe SłowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz