-Zoro, Zoro, Zoro... Dlaczego jesteś taki uparty? Dlaczego sam sprowadzasz na siebie całe to cierpienie? Wystarczy jedno twoje słowo i będziesz miał jak w raju...
-Pieprzę taki raj – jakimś cudem ma w sobie jeszcze na tyle sił by odpowiedzieć. Nie widzi twarzy stojącej przed nim kobiety, gdyż ta skryta jest za porcelanową maską, ale wie, że ją rozgniewał. Daje mu o tym znać jej paznokieć boleśnie wbijający się w jego policzek. Skóra pęka pod naciskiem, a z rany sączy się krew. Nic nowego.
Kobieta zdaje się żałować tego, co zrobiła. Delikatnie ściera płynącą posokę jednocześnie gładząc zranione miejsce. Dotyk jej zimnych dłoni daje chwilowe ukojenie trawionej przez gorączkę twarzy szermierza. Zoro wie jednak, że to złudne uczucie, a zaraz nastąpi coś strasznego.
-Mówiłam siostrzyczce, że nic nie wskóra fizycznymi torturami, że jesteś na to zbyt silny – szepcze mu do ucha cały czas głaszcząc go po policzku. – Nie chciała mnie słuchać, ale w końcu zmądrzała. Zdała sobie sprawę z twojej siły. Dlatego tu jestem. Dla przyzwoitości spytam raz jeszcze: przyłączysz się do nas? Zanim odpowiesz ostrzegę cię – jeśli się nie zgodzisz pokażę ci miejsce, którego lękają się nawet bogowie. Więc jaka jest twoja odpowiedź?
-Spierdalaj.
Kobieta śmieje się, lecz w tym śmiechu brak jest wesołości. Brzmi bardziej jak zawodzenie umierających z głodu dzieci, płacz wdów nad grobami mężów, okrzyk ostatniego rozczarowania życiem.
-Przykro mi Zoro, ale sam sprowadziłeś na siebie ten ból. Proszę nie miej do mnie pretensji... To była twoja decyzja.
Zdejmuje maskę, a blask pochodni na jedną krótką chwilę oświetla jej twarz. Jest piękna. Lecz najbardziej fascynują go jej oczy – czerwone jak wino, jak krew. Całkiem nie z tego świata. Staje przed Zoro, jakby chciała go objąć, lecz zamiast tego sprawia, że ich czoła się stykają. Patrzy wprost w jedyne oko szermierza, a ten nie może odwrócić wzroku. Ta czerwień...
-Przepraszam – samotna łza spływa po jej policzku, a zaraz potem grota wypełnia się wrzaskiem mężczyzny.
Krew. Wszędzie krew. Morze krwi. Jęki umierających niesione są z wiatrem aż po kraniec horyzontu. Stoi pośrodku tej masakry i nie może w to uwierzyć. To oni! Jego Nakama! Ludzie, za których oddałby życie, teraz umierają w mękach, na jego oczach!
-Nami... - podchodzi do najbliżej leżącego ciała. – Nami...
Połowa twarzy nawigatorki stanowi krwawą miazgę. Jedyne oko jest szeroko otwarte, lecz już nic nie widzi. Dorodna mucha przechadza się po orzechowej tęczówce, co jakiś czas przystając by posmakować swojej zdobyczy.
Zoro dopiero teraz zdaje sobie sprawę, że całe chmary tych owadów unoszą się w powietrzu, a wydawane przez nie ciche brzęczenie powoli wwierca mu się w mózg, niemal doprowadzając do obłędu. To one są najlepszym dowodem na to, że Śmierć już tu jest. To one świętują na tym, co pozostanie, gdy dusza opuści już cielesną powłokę. Dla szermierza te pożywiające się, kopulujące, owady są najlepszym dowodem na to, że to co widzi jest prawdą. Bardziej z potrzeby serca, niż z racjonalnych powodów, ściąga muchę z oka Nami i rozgniata ją w palcach. Brunatna ciecz brudzi mu dłoń, ale nie może pozwolić na takie bezczeszczenia ciała przyjaciółki. Zamglonym wzrokiem rozgląda się dookoła. Wokół niego leży jeszcze siedem trupów. Trupów ludzi, których tak dobrze znał, którzy mieli marzenia, a teraz gniją na jakiejś zapomnianej przez Boga wyspie. Choć chce, nie może odwrócić wzroku, jakaś nieznana siła karze mu przyglądać się tej rzezi. Tuż obok Nami leży Usopp. Z rozłupanej głowy strzelca wylewa się szara, galaretowata masa. Mózg. Kawałek dalej padł Brook. On wygląda najspokojniej ze wszystkich i tylko złamany kark świadczy o tym, że muzyk już nigdy nie zagra żadnej pieśni. Robin skonała niecałe kilkanaście metrów dalej. Pani archeolog leży w kałuży własnej krwi, z rozpłatanym brzuchem, niby śnięta ryba. Na niej ułożony jest Chopper wciąż kurczowo trzymający przesiąknięta posoką szmatę. W jego boku zieje ogromna dziura, przez którą nadal wylewają się wnętrzności młodego renifera. Lecz nawet w ostatnich chwilach życia, zachowywał się jak lekarz, starając się uratować towarzysza. Z dala od nich spoczywa Franky. Wszystkie członki cyborga sterczą pod niezwykłymi kątami, a wgnieciona klatka piersiowa jasno daje do zrozumienia, że mężczyzna jest trupem. Luffy, jak przystało na kapitana, umarł na środku pobojowiska, wśród wiernej załogi. Lecz nawet po śmierci nie upadł, jakby biorąc przykład z Białobrodego. Osunął się tylko na kolana, a wiatr rozwiewa mu sklejone krwią włosy, poły kamizelki i hula przez dziurę w piersiach, gdzie normalnie powinno znajdować się serce.
Łzy żłobiły ścieżkę na policzkach Zoro, gdy pirat podchodzi do każdego z kompanów i dotyka ich zimnych ciał. Musi się przekonać na własnej skórze, że to prawda, że oni nie żyją. Wtem coś sobie uświadamia. Zamyka oczy Robin jednocześnie strzepując muchę, która postanowiła złożyć jaja w brzuchu kobiety. Mężczyzna rozgląda się w a jego umyśle zaczyna kiełkować iskierka nadziei.
CZYTASZ
Złe Słowa
FanfictionMój pierwszy fanfik w uniwersum OP. Pisany daaaawno temu. Akcja ma miejsce po wydarzeniach na Wyspie Ryboludzi. Całość opowiada o tym, jak bardzo słowa potrafią ranić. Zwłaszcza słowa ludzi, na których nam zależy. UWAGA! Zawiera sceny gwałtu, tortur...