Początkowo nie wiedział, co wyrwało go ze snu. Resztki nocnych majaków wciąż wirowały w jego głowie, nie pozwalając całkowicie powrócić do rzeczywistości. Urywki zdarzeń: błękit oceanu, błysk złota, głos Nami-san, tryumfalny okrzyk Luffiego i w końcu ciepłe ramiona Zoro.
Zoro!
Jeden szybki rzut oka na przeciwległe łóżko i już wiedział dokładnie, co go obudziło.
Zielonowłosy wił się na łóżku, niczym w agonii, twarz wykrzywioną miał bólem, czoło lśniło kropelkami potu. Świeżo opatrzone dłonie zaciskał bezwiednie na kołdrze, a spomiędzy rozchylonych warg, co chwila wydobywały się pojedyncze słowa.
-Nie... proszę! Przestań! Nie!
W kilka chwil cała senność wyparowała z niego, a on sam jednym susem znalazł się przy mężczyźnie i zaczął klepać go po twarzy, próbując wybudzić z trawiącego koszmaru.
-Zoro! Zoro! Obudź się!
Gdy to nic nie dało, a szermierz jeszcze mocniej zacisnął powieki, spod których równym strumieniem zaczęły płynąć łzy, bez namysłu zaczął nim potrząsać. Nie dbał o konsekwencje, najważniejsze było, by Zoro wrócił. Przecież on cierpi!
-No już! Glonie, obudź się! To tylko zły sen! Rozumiesz?!
Nagle zielonowłosy uchylił powiekę i kucharz mógł bez problemu spojrzeć w to cudowne, czarne oko, otulone jakąś dziwną mgiełką.
-Już dobrze – szeptał uspokajająco. – Wszystko jest dobrze. Miałeś zły sen, ale to minęło. Już dobrze Zoro...
Miał jego twarz tuż przed własną, lecz mimo to nie potrafił stwierdzić, czy to jawa, czy sen. Musiał go dotknąć, przekonać się, że jest prawdziwy. Z niemałym wysiłkiem skierował swoją dłoń ku policzkowi kucharza. Poczuć to bijące od niego ciepło. Chociaż tylko przez chwilę.
Chwycił wyciągniętą ku niemu rękę i złożył na niej krótki pocałunek. Jego usta zetknęły się z wilgotnym opatrunkiem. Nie zaplanował tego, działał instynktownie, ale najwidoczniej pomogło, bo Zoro uspokoił się i ponownie zapadł w płytki sen. Za to jemu całkowicie odechciało się spać. Sięgnął po kubek z zimną już czekoladą i upił solidny łyk krzywiąc się niemiłosiernie.
Bolało. Bardzo. Widok cierpiącego przyjaciela wstrząsnął nim do głębi. Zwłaszcza, gdy uświadomił sobie, że do tej pory Zoro był z tym wszystkim sam. Że nie było nikogo, kto obudziłby, go z tego przerażającego snu, kto pomógłby mu się uspokoić... Kto by po prostu był tuż obok.
Bał się nawet zgadywać, co za wizja majaczyła w umyśle zielonowłosego, chociaż z drugiej strony... Chciał by przyjaciel mu o tym opowiedział, by podzielił się z nim tym bólem. Może to w jakiś sposób przyniesie mu tak potrzebne ukojenie?
Tej nocy jeszcze dwukrotnie Sanji odpędzał dręczące Zoro koszmary, więc gdy nadszedł ranek był kompletnie wykończony, oczy same mu się zamykały, mimo to czuł się wspaniale. Poczekał jeszcze tylko aż szermierz się obudzi, by potem pozostawić go pod opieką Choppera i, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, ruszyć szykować śniadanie.
Od paru dni schemat był ten sam. Sanji był ostatnią osobą, którą Zoro widział przed zaśnięciem, oraz pierwszą, tuż po przebudzeniu. Kucharz zawsze witał go uśmiechem oraz pełnym optymizmu.
-Dzień dobry.
I gdy tylko w pokoju pojawiał się jeszcze lekko zaspany Chopper, żegnał się z szermierzem, po czym wychodził. Tylko po to, by zjawić się ponownie za jakieś pół godziny z talerzem pełnym smakołyków. Większość z nich i tak zjadał renifer, bo Zoro nadal był na ścisłej diecie, ale sam fakt przygotowywania specjalnie dla niego posiłku, wyraźnie poprawiał mu humor. I wpędzał w poczucie winy. Bowiem, każdego wieczoru, gdy obaj szykowali się do snu, blondyn starał się go przeprosić i zawsze spotykał się z twardą ścianą odmowy. Raz za razem, ciągle, bez mrugnięcia okiem, Zoro go uciszał, udając przed samym sobą, że nie widzi bólu malującego się w błękitnej tęczówce, że nie słyszy jęku zawodu. Nie chciał sprawiać mu przykrości, nawet po tym, co od niego usłyszał, zarżnąłby każdego, kto ośmieliłby się go skrzywdzić. Dlatego też, niemal szantażem, wymusił na Chopperze, by ten opowiedział mu, co się stało kucharzowi w nogę i ramię. Usłyszawszy wszystko, poprzysiągł zemstę, która jednak była zmuszona poczekać i nie wiadomo, czy w ogóle dane mu będzie ją wypełnić.
Lecz mimo to nie potrafił się przełamać, pozwalając mu wypowiedzieć to cholerne słowo. Dlaczego? Powód był prozaiczny, nie zamierzał niczego udawać przed samym sobą. Bał się. Po prostu. Najzwyczajniej w świecie bał się. Tego, że gdy Sanji już go przeprosi, zniknie całe poczucie winy kucharza i ten wróci do ich zwyczajnych relacji. A rzeczą, jakiej by teraz nie zniósł, byłyby przykre słowa ze strony kucharza. Nawet, jeśli byłoby to jedynie jego zwyczajowe „przeklęte Marimo", czy też „gówniany szermierz", czyli wyzwiska, które słyszał codziennie od dnia, gdy tylko się poznali. Zazwyczaj nie zwracał na nie uwagi, przyjmował jak rzecz najnormalniejszą na świecie. Lecz teraz... Załamałby się, gdyby blondyn tak się do niego zwrócił. Teraz... Sanji nazywa go „Zoro"... i jest dla niego miły. Śpi z nim w jednym pokoju, karmi go, uspokaja, gdy śnią mu się koszmary... Dzięki temu może wciąż żyć w krainie fantazji i liczyć na to, że on i Sanji będą razem. Nie jako towarzysze podróży, a jako para... Kochankowie gotowi zrobić dla siebie wszystko! Zarówno dobroć kucharza jak i te czcze marzenia skończyłyby się, w chwili, gdy z magicznych ust Sanjiego wyszłoby to jedno słowo, którego za nic na świecie nie chciał usłyszeć. Dlatego tak bardzo pilnował, by nie pozwolić przyjacielowi na wypowiedzenie ich. Może to egoistyczne z jego strony. Na pewno krzywdzi tym ukochanego, ale... cholera! Chyba raz może zrobić coś tylko dla siebie, nie patrząc na innych dookoła?! Chyba należy mu się to po tym, co przeszedł?
CZYTASZ
Złe Słowa
FanfictionMój pierwszy fanfik w uniwersum OP. Pisany daaaawno temu. Akcja ma miejsce po wydarzeniach na Wyspie Ryboludzi. Całość opowiada o tym, jak bardzo słowa potrafią ranić. Zwłaszcza słowa ludzi, na których nam zależy. UWAGA! Zawiera sceny gwałtu, tortur...