Alternatywne zakończenie - Co by było gdyby...

616 25 12
                                    

Spóźnił się.
Zabrakło ułamków sekundy.
Gdyby się nie pomylił.
Gdyby zareagował odrobinę wcześniej.
Gdyby ta cholerna ręka poruszała się trochę szybciej.
Gdyby...
Ale żadnego „gdyby" oczywiście nie było.



Luffy mógł tylko patrzeć, z niemym przerażeniem w szeroko otwartych oczach, jak świeżo wypolerowana stal zbliża się odsłoniętego gardła jego przyjaciela, jak tajemniczy mężczyzna jednym szybkim ruchem przeciąga ostrzem po cienkiej warstwie skóry, jak pod naporem pękają żyły i tętnice, jak z rany tryska w niebo fontanna krwi. I, w końcu, jak bliskie śmierci ciało Roronoy Zoro pada na piasek, pokryte płynnym szkarłatem.


Niemal zahipnotyzowany widokiem, ledwie poczuł, gdy jego pięść zderzyła się z twarzą Roitlama. Pod naporem tak ogromnej siły, warga mężczyzny eksplodowała, barwiąc jego twarz na czerwono, a kości żachwy zmieniły się w bolącą plątaninę odłamków. Pirat stracił równowagę i runął na ziemię, boleśnie ryjąc plecami o wystające fragmenty skał.


Nim dogonił własną, rozciągniętą w nieludzki sposób rękę, do rannego przyjaciela dopadł już Sanji. Fala ulgi zalała serce Gumiaka. Przecież nie był sam! Był Sanji, był Chopper, była Nami... Byli oni wszyscy! Zoro to silny facet, wyliże się z tego, wszak to po ich stronie stał najlepszy lekarz na świecie! Uspokojony ponownie skupił uwagę na swoim wrogu. Mężczyzna, pomimo zadanych mu ran, zaczął dźwigać się z powrotem na nogi, ale kapitan Słomianych Kapeluszy nie pozwolił mu na to. Rzucił się na pirata, przygważdżając go do ziemi. Chwycił nadgarstki Roitlama, tym samym zmuszając mordercę do wypuszczenia sztyletu, który potoczył się po piasku, z dala od zasięgu rąk zwykłego człowieka. Na chwilę światło słoneczne odbiło się od lśniącej stali i oślepiło Luffiego. Gdyby brunet był przesądny, wziąłby to za zły omen. Ale Monkey D. Luffy nigdy nie przejmował się takimi bzdurami. Zamiast tego po prostu wrzasnął do unieruchomionego przeciwnika.


-Nie wybaczę ci!


Po czym zaczął go okładać. Pięściami. Na oślep. W każdy cios wkładając całą furię, całą nienawiść jaką darzył tego człowieka.




-Zoro!


Tylko tyle był w stanie krzyknąć, nim poderwał się na nogi, na tę chwilę ból zniknął, lecz powróci ze zdwojoną mocą, jutro. I wtedy kucharz będzie musiał sobie poradzić zarówno z okaleczoną duszą jak i ciałem. Ale to później. Teraz rany nie dawały o sobie znać. Teraz klęczał na ziemi, tuląc wymęczone ciało przyjaciela, z którego z wolna uchodziło życie. Ta nędzna iskierka, która mu jeszcze została nie starczy na długo.


-Zoro!


Z całych sił starał się zatamować krwotok własną dłonią, lecz próby od samego początku skazane były na porażkę. Krew przeciekała mu przez palce, wsiąkając w materiał koszuli i barwiąc ją na odcień głębokiej purpury.


-Zoro!


Zielonowłosy otworzył swoje jedyne oko i spojrzał wprost na niego. Widać było, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje i jest gotów.




Nie bał się. To, co czuł to nie strach, to... smutek? Żal? Wszystko po trochu. Śmierć nie była dla niego czymś, czego powinien się obawiać, to raczej stara przyjaciółka, którą zdążył poznać od podszewki, zawsze kryjąca się gdzieś z boku, czekająca aż popełni błąd. I w końcu się doczekała. Ale nie chciał, by ostatnim, co zobaczy, było zapłakane oblicze Sanjiego. W tych końcowych momentach wołałby raczej ujrzeć jego uśmiech. Ten szeroki, szczery uśmiech, który tak bardzo lubił, dla którego był w stanie znieść męki pod okiem Jastrzębiookiego.

Złe SłowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz