Rozdział 13.

492 28 3
                                    

-I, co? Co z nimi?


Zignorował pełne niepewności pytanie Nami i bez słowa skierował się w stronę Usoppa, jednocześnie wycierając pot z czoła. Kanonier siedział na pokładzie Sunnyego, kiwając się w przód i w tył. Wzrok miał zamglony, a wolną ręką ściskał byle jak obandażowane przedramię. Niestety spośród załogi, nikt, poza reniferem, nie znał się na pierwszej pomocy, toteż opatrunek wołał o pomstę do nieba. W innych okolicznościach i gdyby był mniej zmęczony, pewnie starałby się znaleźć winnego, żeby go porządnie zrugać. Ale przecież w innych okolicznościach Usopp nie miałby złamanej ręki. Szybko odrzucił te rozważania, musiał się przecież skupić. Ściągnął krzywo założony bandaż i przez chwilę przyglądał się kończynie strzelca.


-Będę to musiał nastawić. Zagryź coś, może boleć.


Usopp tylko kiwnął głową, do tej pory zdążył już naćpać się tyle środków przeciwbólowych, że nawet gdyby Chopper miał mu teraz po prostu odciąć tę rękę to pewnie i tak by tego nie poczuł. Jednak szybko zmienił zdanie. Wystarczyło, że lekarz mocniej ścisnął...


-Aaaaaa!!!


-Mówiłem, że może boleć.


-Punkt dla ciebie.


-Chopper? – Znów nie doczekała się odpowiedzi. Młody lekarz nawet na nią nie spojrzał, wzrok mając utkwiony w ręce Usoppa, którą właśnie usztywniał przy pomocy dwóch patyczków. – Chopper! Co z...


-Żyją. – Nie przerwał pracy – Wyciągnąłem kule z kolana i barku Sanjiego, na szczęście obyło się bez większych urazów kości i zbytniego krwawienia. Wystarczyły te zapasy krwi, które mieliśmy. Przez parę dni będzie musiał leżeć, ale wróci do pełni formy.


-Co z Zoro? – Były to pierwsze słowa kapitana, po tym jak wrócił na okręt. Całkowicie ignorował pytania towarzyszy o stoczoną walkę i dlaczego wszystko skończyło się tak szybko. Dopiero teraz podniósł wzrok z pokładowych desek i wyczekująco wpatrywał się w swojego towarzysza.


-Jest odwodniony, w dodatku gorączkuje. Wdała się dość poważna infekcja, ale podałem mu silne antybiotyki. Większość ran jest powierzchowna i wystarczyło tylko szycie. Oczywiście ma też obrażenia wewnętrzne, lecz nie wydaje mi się by zagrażały one w jakimś znaczącym stopniu jego życiu. Najbardziej martwię się o dłonie Zoro... Co prawda nie wygląda to tak źle jak na początku myślałem, ale... - zawiesił głos i przez chwile przypatrywał się kokardce, jaką zrobił na końcu bandaża kanoniera. – Nie mam stuprocentowej pewności, że będą tak samo sprawne jak wcześniej. Chociaż wszystko idzie we właściwym kierunku. Powinno być dobrze... - niby wszystko, co powiedział było prawdą. To, dlaczego czuje się jak kłamca? Zwłaszcza, kiedy słyszy ich pełne ulgi westchnienia. Jak ma im wytłumaczyć, że opatrując Zoro po raz pierwszy nie czuł bijącej od szermierza chęci przetrwania? Że gdzieś zniknęła ta jego cicha siła? Że tym razem niezłomny duch ich pierwszego oficera... się złamał? Zoro nie walczył. Zoro się poddał.




-Nie śpisz, Sanji-kun?


Obrócił się na łóżku, co było nie lada wyczynem, zwłaszcza, że każdy najmniejszy ruch budził uśpione receptory bólu w przestrzelonym kolanie i barku. Nie chciał jednak przysparzać przyjaciołom więcej zmartwień, dlatego zamiast się skrzywić, posłał gościowi najbardziej szczery uśmiech, na jaki go było stać.


-Witaj Nami-san. Jak zwykle wyglądasz cudownie – chciał usiąść, ale ból mu na to nie pozwolił. – A cóż to? – Podbródkiem wskazał na trzymaną przez nawigatorkę tacę.

Złe SłowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz