Biegł. Pomimo rozdzierającego płuca bólu, gdy wdzierało się do niech życiodajne powietrze. To zabawne, że czynność, która pozwala na dalszą egzystencję w tym parszywym świecie, może boleć, tak, że aż chciałoby się umrzeć.
Biegł. Pomimo kłucia w boku, nasilającego się z każdym krokiem, z każdym przebytym metrem. Już kiedyś czuł coś takiego. Ale wtedy sprawcą tego bólu był Zoro i jego katana. Katana, która ocaliła mu życie i nałożyła na niego dług wdzięczności.
Biegł. Pomimo zamglonego spojrzenia, które sprawiało, że jego oczy stały się niemal bezużyteczne. Kontury mijanych przedmiotów były zamazane a on sam czuł się niby dziecko we mgle. Mimo to...
Biegł. Zmuszał swoje nogi do bezustannego wysiłku. Szybciej, coraz szybciej! Nie może sobie pozwolić na odpoczynek! Musi zdążyć! Po prostu musi! Jego ciało jest teraz nieważne, może nawet rozsypać się na kawałki, ale to dopiero jak zrobi to, co do niego należy. Coraz gorzej widział, w ostatniej chwili dostrzegł drzewo, rosnące dosłownie na środku wybranej przez niego drogi. Ominął je, ale stracił na to kilkanaście cennych sekund.
-Cholera! Czekaj na mnie Zoro! Nie waż mi się umierać, gówniany szermierzu!
Chopper i Usopp mogli tylko bezradnie patrzeć na oddalającą się sylwetkę Sanjiego. Oni nie potrafili wykrzesać z siebie tyle sił, co kucharz, a ich bieg przypominał raczej usilny trucht. Nawdychali się zbyt wiele tego dziwnego gazu i teraz ich ciała były ociężałe, a płuca zalewały fale palącego, niby płynny ogień, bólu. Nie było mowy, by nadawali się teraz do walki.
-Mam nadzieję, że Luffy ma się lepiej od nas – mruknął Usopp, po czym odkaszlnął. Na jego dłoni pojawiło się kilka jaskrawo czerwonych kropli. Jeśli już zaczął kaszleć krwią, to nie oznaczało nic dobrego. Zerknął na Choppera, ale przyjaciel go ignorował, skupiony był na własnym biegu. Aktualny stan rzeczy najbardziej bolał właśnie jego. Wiedział, że to on, a nie Sanji, jest teraz potrzebny Zoro. Pomimo dobrych chęci, kucharz nie był w stanie udzielić szermierzowi fachowej pierwszej pomocy. A co, jeśli to zaważy na życiu zielonowłosego? W takim wypadku zawiódłby jako lekarz. A co gorsze, zawiódłby jako Nakama. Lecz nawet tak silne poczucie obowiązku nie było w stanie przekonać jego ciała, by to zaczęło go słuchać.
Musiał być już blisko. Czuł to. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale czuł w powietrzu obecność Zoro. Coś, czego kompletnie nie rozumiał, prowadziło go wprost do szermierza i nawet gdyby miał przed sobą tysiące jaskiń a nie jedną, potrafiłby wskazać tą właściwą. To pierwszy raz, gdy czuł, że może kogoś odnaleźć nawet na krańcu świata. Czy to jest właśnie miłość? Jeśli tak, to on przez cały ten czas żył w kłamstwie. Do tej pory myślał, że miłość polega na prawieniu komplementów, obsypywaniu prezentami, usługiwaniu, czy podglądaniu pod prysznicem. Teraz jednak, bardziej niż cokolwiek innego, pragnął zobaczyć Zoro, poczuć ciepło jego ciała, nawet, jeśli oznaczałby to solidny cios pięścią. A co najważniejsze, czuł, że może go odnaleźć, tak jakby byli połączeni jakąś niewidzialna nicią.
-Czekaj na mnie.
Bez zawahania wbiegł do jaskini.
Patrzył, jak wysoki mężczyzna w podartym garniturze, wbiega do groty. Jak na razie, wszystko szło zgodnie z planem Roitlama, co było zdecydowanie niepokojące. Oznaczało, że ten człowiek jest nie tylko szalony, ale i inteligentny, a te dwie cechy dawały aż nazbyt ciekawą i niebezpieczną mieszankę. Zwłaszcza, jeśli dołożyć do tego czysty sadyzm, którym Roitlam wprost emanował. Zadrżał. Miał nadzieję, że to ten mężczyzna będzie głównym wykonawcą planu. Jego blond włosa czupryna była idealnym celem. Po raz niewiadomo, który sprawdził swój pistolet.
CZYTASZ
Złe Słowa
FanfictionMój pierwszy fanfik w uniwersum OP. Pisany daaaawno temu. Akcja ma miejsce po wydarzeniach na Wyspie Ryboludzi. Całość opowiada o tym, jak bardzo słowa potrafią ranić. Zwłaszcza słowa ludzi, na których nam zależy. UWAGA! Zawiera sceny gwałtu, tortur...