Rozdział 11.

464 18 0
                                    

-Nie... to niemożliwe... To nie może być prawda! – Trzymana przez mężczyznę torba upadła bezdźwięcznie na piasek. Ledwie zarejestrował ten fakt nadal gapiąc się w morze.


-Ravdnar –słyszał jak kompan go woła, czuł jak ciągnie go za rękaw i powoli wzbierała w nim wściekłość. – Ravdnar... Gdzie jest nasz statek?


-A skąd ja mam do cholery to wiedzieć?! Co ja jakaś pieprzona wróżka jestem?! – Nie powinien się na nim wyżywać. Wiedział to bardzo dobrze, ale w tym momencie nie kierował się rozsądkiem tylko gniewem i bezradnością.


-Ale... - Caden wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać – Przecież rano jeszcze tu był. Znosiliśmy z niego proch... Zostawiłem tam ulubioną kurtkę...


-Wiem – schylił się po torbę. Część zapasów wysypała się i oblepiła piaskiem, co wcale mu się nie spodobało. Nie było jednak czasu narzekać. Wepchnął wszystko byle jak z powrotem. Już podjął decyzję. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba działać. Stanie tutaj jak dwa osły może przynieść tylko kłopoty w postaci wściekłej załogi Słomianego Kapelusza. Już słychać było odgłosy, jasno świadczące o tym, że ich wrogowie dodarli do obozowiska. I że nie podoba im się to, co tam znaleźli.


-Ruszaj dupę, Caden – pociągnął przyjaciela za rękę. – Musimy stąd spieprzać i to najszybciej jak się da.


-Ale co z naszym statkiem?


-Odpłynął. Ktoś zrobił nas w chuja! – Wlekł mężczyznę za sobą, w stronę jaskiń. Nie było to otoczenie, w którym czuł się pewnie, ale lepsze to niż stanie tu i czekanie na solidny wpierdol.
Caden chyba doszedł do takiego samego wniosku, bo w końcu odwrócił twarz od morza i podążył za kompanem. Albo po prostu nie chciał zostać sam.
Myśli Ravdnara krążyły wokół jednego pytania: kto mógłby ich zdradzić? Gerald? Nie... Jest ranny i nie dałby rady przygotować statku do wypłynięcia. Poza tym, jakoś nie wyobrażał sobie uśmiechniętego, kochającego ogórki Geralda w roli zdrajcy. Następny w kolejne był Roitlam. On to, co innego. Ten mężczyzna był jakby stworzony do zdrady. Oczywiście, gdyby był sobą, a nie marionetką własnego chorego umysłu, który karze mu dla chwili zadowolenia ryzykować, a nawet poświęcić, życie. Więc kto? Księżniczka? Ta słaba kobieta? Nie...



-Kurwa! – Z rany na nodze, znów zaczęła sączyć się krew, spowalniając jego ruchy. – Kurwa! – Przekleństwa ani trochę nie poprawiały sytuacji a jakiej się znalazł, ale przynajmniej dzięki nim czuł się lepiej. Łyknął kolejne dwie tabletki przeciwbólowe. No teraz może iść. Trzeba stąd spieprzać. Jeżeli Roitlam chce dać się zabić, to droga wolna, on ma ochotę jeszcze pożyć.




-Jak mogłaś ich tak zostawić?


- Jak coś ci się nie podoba, to zawsze możesz do nich wrócić – wskazała dłonią dwie szalupy. Chociaż dałaby sobie głowę uciąć, że rano było ich trzy.
Spojrzała na siostrę jakby upewniając się, że mówi poważnie. Mówiła.


-Wiesz, że cię nie opuszczę. Jesteśmy rodziną.


-To przestań pieprzyć głupoty i sprawdź kurs.


-Na wschód.


Statek skręcił lekko w wyznaczonym kierunku, przecinając morskie fale i przepędzając ławice ryb. Wiatr delikatnie dął w rozłożony żagiel, nic sobie nie robiąc z tego, kto znajdował się na pokładzie.

Złe SłowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz