Rozdział 4.

625 34 8
                                    

W powietrzu wciąż czuć było jeszcze jego zapach. Z każdą chwilą słabszy, to tylko kwestia czasu nim woń stali ulotni się całkowicie, pozostając jedynie mglistym wspomnieniem. Właśnie tego Sanji obawiał się najbardziej. Że wspomnienia to wszystko, co pozostanie mu po Zoro. No i jeszcze ta cholerna czarna chusta, którą tulił jak największy skarb. Od momentu, gdy tylko ją znalazł, na podłodze siłowni, nie rozstawał się z nią ani na chwilę. Zawsze towarzyszyła mu schowana bezpiecznie w kieszeni marynarki, tuż obok serca. Blondyn liczył, że dzięki niej będzie wiedział, co powiedzieć, gdy znowu spotka Zoro. I że ten będzie miał ochotę w ogóle z nim rozmawiać. On sam na miejscu szermierza dałby sobie w pysk. I to tak konkretnie.


-Kurwa! – Wrzasnął i schował twarz w dłoniach. – Kurwa! Kurwa! Kurwa!


Wtem rozległo się ciche pukanie, a po chwili przez klapę w podłodze do pomieszczenia weszła Nami.


-Wiedziałam, że cie tu znajdę – uśmiechnęła się, siadając obok kucharza. – Ostatnio dość często tu przebywasz.


To prawda. Kiedy tylko nie musiał być w kuchni by przygotować posiłek, siedział w siłowni wdychając to, co jeszcze pozostało z tej pięknej woni stali. Siedział i myślał. Siedział i płakał. Siedział i wspominał. Sam, zawsze sam. Dziś po raz pierwszy, ktoś odwiedził go w jego samotni. Zazwyczaj załoga trzymała się na dystans od niego i kapitana. Rozumiał ich i wcale nie miał im tego za złe. Sam najchętniej trzymałby się z daleka od siebie, gdyby tylko była taka możliwość. Niestety. Musiał tkwić w tym swoim pieprzonym ciele z pełną świadomością tego, co zrobił.


Kobieta chwilę bez słowa przygląda się kucharzowi. Odkąd Zoro odszedł bardzo się zmienił. Już nie reagował tak żywiołowo za każdym razem, kiedy ona lub Robin pojawiały się na horyzoncie. Co prawda, nadal usługiwał im nader chętnie, przynajmniej w porównaniu do reszty załogi, lecz nie zapewniał przy tym o swojej dozgonnej miłości a w jego oczach brak było tego specyficznego blasku. Rudowłosa nigdy nawet nie pomyślała, że za nim zatęskni. Teraz oddałaby wszystko, by było jak kiedyś. Żeby Sanji latał za nią z serduszkami w oczach i żeby Zoro dogryzał mu z tego powodu przy każdej okazji. Znów traci bliską dla siebie osobę. A nawet dwie. Poczuła pod powiekami piekące łzy, jednak nie pozwoliła im płynąć. Tym razem to ona musi być podporą dla nich. Położyła kucharzowi dłoń na ramieniu.


-Nie martw się – usłyszał nagle delikatny głos Nami. Spojrzał na nią zdziwiony, a kobieta tylko się uśmiechała pokrzepiająco. – Nie martw się – powtórzyła. – On wróci, jak nie po dobroci, to ja go do tego zmuszę! – Sanji mógłby przysiąc, że w tym momencie nawigatorki Słomianych wystraszyłby się sam diabeł. – A potem wszystko sobie wyjaśnicie. To znaczy, że ty i Luffy padniecie na kolana błagając o przebaczenie!


Uśmiechnął się. Miał dokładnie taki sam plan. Jednak jedna rzecz nie dawała mu spokoju.


-Nami-san, dlaczego...


-Luffy nam wszystko powiedział – nie dała mu dokończyć. – A wiesz, że jak on się uprze, to nie ma przebacz. Musieliśmy go wysłuchać. Choć, jak mam być szczera, to niezbyt chętnie. Jak myślisz? – Spojrzała mu prosto w oczy – To naprawdę sprawka tej kobiety? No tej w masce?


Pokiwał głową. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale jakimś cudem ta białowłosa nieznajoma, którą spotkali w głębi wyspy, była za wszystko odpowiedzialna.


-Wiesz, co Nami-san?


-Tak?


-Wiesz, że nigdy nie uderzyłbym kobiety – nerwowo bawił się chustę, składając ją w trójkąty, to znów rozprostowując. Gdy w końcu zaskoczona nawigatorka kiwnęła głową, kontynuował wypowiedź. – Ale mam wrażenie, że gdybym spotkał ją, to nie miałbym żadnych oporów. Mógłbym nawet zabić.

Złe SłowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz