Rozdział VII - "Nigdy się nie poddawaj"

197 22 6
                                    


Kiedy Optimus, Bee i reszta „wsparcia" dla Sentinela opuściła Protihex, to Elita przejęła całkowitą władzę nad wojskiem w mieście, przynajmniej do powrotu ojca. Miałem nadzieję, że chociaż wyznaczy mi jakieś ciekawe zajęcie, żebym nie nudził się i nie szwędał bez przyczyny po bazie. Ona jednak, mimo wielu próśb z mojej strony, kazała mi wyjść na zewnątrz i skorzystać z w miarę spokojnego dnia. W tych czasach nie było wiele takich dni, rozumiem to, ale nie widzę sensu w chodzeniu w tę i z powrotem, kiedy można zrobić coś pożytecznego. Mimo wszystko musiałem jej słuchać i z niechęcią wyszedłem na ulice Protihex.

Pamiętam czasy, kiedy miasta takie, jak to, były pełne Transformerów. Nawet nie dało się wtedy poruszać po ulicach bez przeciskania się między innymi. Każdy się gdzieś śpieszył i nikt nie umiał po prostu cieszyć się chwilą. Czułem się wtedy w dziwny sposób samotny. Jasne, wokół mnie była pełna zgraja znajomych, czy też nieznajomych, ale tak naprawdę byłem sam... Nikt mnie nie rozumiał.

Teraz tęsknie za tymi dniami.

Wojna nie tylko nas podzieliła, ale i zniszczyła, psychicznie jak i fizycznie. Decepticony zabiły setki tysięcy naszych pobratymców, przez co teraz miasto wydaje się opustoszałe. Wszyscy albo walczą, albo odpoczywają, póki mają na to chwilę. A ja mam się niby poprzechadzać... Muszę przyznać, że mama ma jednak czasem okropne pomysły.

Znudzonym krokiem ruszyłem przed siebie, wzrok wbijając w ziemię. Chciałem udawać, że jest tak, jak dawniej, że przeciskam się między innymi, starając nie patrzeć im w optyki. Wyobraziłem sobie gwar rozmów, ryk silników... Przez kilka chwil dałem sam siebie oszukać, że wszystko znów jest w porządku. Dałem się ponieść chwili, przez co o mało nie oberwałem z blastera...

Charakterystyczny, choć zadziwiająco cichy odgłos wystrzału sprawił, że wybudziłem się z transu i w tym samym momencie zrobiłem szybki unik. Pocisk przemknął tuż nad moją głową, a następnie uderzył w budynek za mną, zostawiając na nim ciemny ślad. Prędko rozejrzałem się dokoła siebie szukając mojego niedoszłego zabójcy. Przypomniało mi się ostrzeżenie Infinity i to, jak bardzo go wtedy nie doceniałem. Chyba najwyraźniej się myliłem.

Poszukiwania wzrokowe nic nie dały, więc uważając, by ktoś zaraz nie wbił mi ostrza w plecy, chodziłem po ulicach i starałem się wypatrzeć zamachowca.

-Nie trafiłeś! – zawołałem, by go podpuścić – Wiesz, jeżeli chcesz mnie zabić, musisz się bardziej postarać! – nadal cisza. Musi mieć nerwy ze stali – Żaden ze mnie snajper, czy coś, ale już chyba ja oddałbym lepszy strzał.

Nagle poczułem jak coś ostrego przejechało mi po twarzy. Szybko dostrzegłem, że w ścianę obok mnie wbił się srebrny shuriken. Odwróciłem się w stronę, skąd mógł przylecieć, ale nikogo nie dostrzegłem. Na ziemi pojawił się energon, spływający po mojej twarzy.

-No... Już lepiej – dalej się z nim droczyłem – Robisz postępy. Może następnym razem faktycznie zadasz jakiś zabójczy cios.

-Gdybym chciał cię zabić, już dano byś nie żył – pewny siebie, nieznany mi głos zdawał się dochodzić zza mnie, ale kiedy się odwróciłem, nikogo nie dostrzegłem.

Nagle jednak usłyszałem odgłos kroków. Szybko spojrzałem w stronę, skąd dochodził, a moim optykom ukazał się wychodzący z ciemnej uliczki mech. Był mojego wzrostu, miał zielono – pomarańczowy lakier i jasnozielone osłonki na oczy, w które znając życie miał wmontowany celownik od broni. Na jego piersi widniał znak Decepticonów. Był najemnikiem, czy jednym z żołnierzy Megatrona? Nie, na pewno najemnikiem. Meg nie trzymałby kogoś takiego w sekrecie. W takim razie musiał to być najemnik, który przyjmuje zlecenia jedynie od Deceptów, a znak ma odstraszać Autoboty od zadzierania z nim.

LAST HOPEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz