Rozdział XII - When there is no hope...

170 21 2
                                    


Czym dalej szliśmy, tym wyraźniejsze stawały się odgłosy walki. To był znak, że od Iacon dzieliło nas coraz mniej. Byliśmy też pewni, że bitwa nadal trwa. Skrycie liczyłam na to, że kiedy już wyjdziemy na powierzchnię, uda mi się spotkać Megatrona. Chciał rewanżu. Fakt, że mnie pokonał i upokorzył nie dawał mi spokoju. W dodatku odebrał mi najważniejszego mecha w całym moim funkcjonowaniu. Musiał za to zapłacić.

-Uwaga na głowy! – upomniała nas Arcee – Tutaj robi się trochę niżej.

Rzeczywiście, od sufitu dzieliła mnie teraz wyjątkowo mała odległość. To niezwykłe, że femme tak szybko zauważyła zmianę wysokości tunelu, choć jest tak ode mnie, jak i od Cliffjumpera o wiele niższa. Może po prostu tak dobrze zna drogę... Tak, pewnie tak.

-Skąd wiecie o tych tunelach? – spytałam z ciekawości.

-Ja wiem od Arcee – odparł Cliff – Lepiej jej spytaj – spojrzałam pytająco na fembotkę.

-Przyjaciel kiedyś mi je pokazał. Powiedział, że jak był mały, często się w nich bawił. Nauczył mnie kombinacji wszystkich korytarzy, żebym mogła podróżować pomiędzy miastami nie zwracając na siebie uwagi.

-Ten przyjaciel, to twój stary parter? – spytałam niepewnie.

-Nie... To nie był Tailgate... - odpowiedziała ze smutkiem w głowie – Nie wiem, czy go znasz, ale nazywa się Bumblebee – zaśmiałam się pod nosem.

-Jasne, że znam Bee. I to od dzieciństwa.

-Naprawdę? – zdziwiła się – Nigdy mi o tobie nie mówił.

-Nic dziwnego. Wiesz, byłam jednak córką Megatrona, a przy okazji podwójną agentką. Nie miał więc czym się chwalić – zaśmialiśmy się.

-Coś w tym jest – skomentował Cliff – Ale wiecie, z Bee jest tak, że chyba każdy go zna. Jak nie z młodości, to z Akademii albo to z baru no i może ewentualnie z pola bitwy. Wszędzie go pełno, a przecież jest prawie tak mały, jak Arcee – zaśmiałam się na jego komentarz o wzroście femme, ale ona tylko walnęła partnera z łokcia w brzuch – Żartuję przecież, żartuję. Ale tak szczerze, Cee przyznaj, że poznałam Bumblebee w jednym z miejsc, które właśnie wymieniłem?

Zanim femme zdążyła odpowiedzieć, sufit nad nami zaczął się walić. Cokolwiek działo się na górze sprawiało, że korytarz stał się niestabilny. Kupa gruzów, najpewniej z jakiegoś budynku leciała prosto na Arcee. Nie zastanawiałam się ani sekundy, tylko ruszyłam prosto do niej i pchnęłam do przodu. Poczułam ciężar przygniatającego mnie metalu. Upadłam na ziemię, uderzając podbródkiem w ziemię. Zaczęło piszczeć mi w audioreceptorach, przez co nie mogłam nic usłyszeć. Widział, że Cliff coś do mnie woła, ale nie mogłam zrozumieć co. Chciałam jakoś wygrzebać się spod gruzów, ale nawet nie mogłam się ruszyć. Pewnie miałam przygniecione nogi...

Po chwili słuch zaczął mi wracać. Cliffjumper stał obok mnie, szykując się, by podnieść wielką, metalową płytę, która przygniatała mi nogi. Cee natomiast była przede mną, gotowa by wyciągnąć mnie spod gruzu.

-Na trzy Cliff – rozkazała – Raz. Dwa. Trzy!

Mech z niemałym wysiłkiem uniósł płytę, a Arcee w tej samej chwili złapała mnie za ręce i pociągnęła do siebie, tym samym pewnie ratując mi życie. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu, by podziękować przyjaciołom, bo ziemia znów się zatrzęsła i nie wiedzieliśmy, jak długo wytrzyma sufit. Pędem ruszyliśmy w stronę wyjścia, nie oglądając się za siebie. Wstrząsy, jak i odgłosy walki po jakimś czasie ustały, ale nie zatrzymywaliśmy się ani na moment. Mieliśmy zbyt wiele do stracenia – nasze życie.

LAST HOPEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz