Rozdział 4

486 35 3
                                    

Szybko się ubrałam i zgarnęłam kilka noży. Nie liczyłam na żadne towarzystwo, więc sprzęt do trójwymiarowego manewru zostawiłam. Wybiegłam z domu krzycząc, że wrócę późno. Wsiadłam na motocykl i pojechałam w miejsce gdzie znajdował się mężczyzna. Zsiadłam z pojazdu kilka metrów od niego, kryjąc go w uliczce i skierowałam się w stronę mojej ofiary.

-Nie powinno cię tu być. - powiedziałam lodowatym tonem.

-Kim jesteś i czego chcesz? - mężczyzna był widocznie zdezorientowany tym, że ktokolwiek pojawił się w tym miejscu o tej godzinie.

-Zostaw dziecko, a będzie po sprawie.

-Dlaczego miałbym cię słuchać? Przecież nic jej nie robię.

-Nie będę się powtarzać. - nic nie odpowiedział tylko mi się przyglądał. Gdy zrozumiał było już za późno. - Dałam ci wybór.

Rzuciłam się na niego zanim zdążył cokolwiek powiedzieć i poderżnęłam gardło. Krew pobrudziła mnie i dziewczynkę.

Cholera. Mam chyba zły dzień. Zazwyczaj cięcia wychodzą perfekcyjnie.

Patrzyła na mnie z przerażeniem - właśnie zabiłam człowieka na jej oczach. Wyciągnęłam czarne pióro i umoczyłam w krwi mężczyzny,aby położyć ją obok niego. Był to mój znak, aby wszyscy wiedzieli, że to moja robota. Przykucnęłam obok dziewczynki.

-Hej, nie bój się, nic ci nie zrobię. Teraz idź do domu, dobrze?

Miałam już wstać, ale usłyszałam za sobą kroki. Dobrze znane mi kroki.To on.

-Myślałem, że wzięłaś sobie urlop.

-Sądziłam, że nie przyjdziesz. - wstałam i odwróciłam się do niego.

Mężczyzna był mojego wzrostu. Miał kaptur na głowie, więc nie mogłam zobaczyć jego twarzy lecz widziałam oczy. Piękny kolor nocnego nieba.

-A ty dalej trwasz przy swoim i twierdzisz, że nie ratujemy bachorów.

-Próbujecie, ale nie dajecie rady ze wszystkim.

-Masz piękne oczy. Naturalne czy soczewki? - czyli zmiana taktyki - nie wspominałam, ale jako Kruk zawsze zmieniam oczy na czerwone.

-Dzięki. Twoje też są niczego sobie. Czy nie sądzisz, że to nie ładnie tak zmieniać temat w połowie rozmowy?

-Levi, gdzie jesteś? - usłyszałam wołanie "Brwi Zagłady" - to Erwin, ale serio powinien poznać zastosowanie pęsety.

-Widzę, że przyszła obstawa. Zajmij się dziewczynką.

Przebiegłam obok niego do motoru. Wyjechałam z uliczki i w tym momencie wbiegła reszta zwiadowców. Uśmiechnęłam się i pomachałam im. Od razu odjechałam jak najszybciej. Już wiem skąd kojarzę kurdupla. Mój szef i kapral to jedna i ta sama osoba. Zapowiada się ciekawie. W oddali usłyszałam rozkazy wykrzykiwane przez Erwina. Oni chcą powiesić moją głowę nad kominkiem - chociaż go jeszcze nie mają. Słyszałam odpalanie silników. Wiem, że jeden z samochodów prowadzi Levi,drugi Hange. Są świetnymi kierowcami, ale to ja mam przewagę. Mam motor więc mogę skorzystać z wąskich uliczek.

Zabawa dopiero się zaczyna.

*****

Bawimy się w kotka i myszkę już od 30 minut. Nie mogę ich zgubić, a oni nie mogą mnie złapać. Za mną jadą trzy samochody. Nagle pojawia się kolejny - tym razem z naprzeciwka.

-Cholera. - mruknęłam pod nosem. - Za mną są trzy, kolejny jedzie z naprzeciwka. Będzie trudno się wyrwać.

Erwin uśmiecha się z wyższością - myśli, że wygrał. Niedoczekanie jego. Odwzajemniam uśmiech i rzucam granat dymny - taki plan B, zawsze staram się mieć granaty przy sobie. Ach, to zdziwienie w jego oczach. Zjeżdżam na lewo i po chodniku wymijam jego samochód. Potem wykręcam w prawo i jeszcze kilka razy do jakiejś ciemnej uliczki i wyłączam silnik. Otula mnie ciemność więc nie powinni mnie znaleźć, ale życie nigdy nie jest w 100% pewne. Przez następne kilkanaście minut słyszę warkot silników, potem na szczęście odjeżdżają.

Za każdym razem jest coraz gorzej. Niedługo mnie złapią. Jestem tego pewna.

W zaułku przebrałam się w cywilne ciuchy i starłam krew.



Czas wracać do domu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam za krótki rozdział, ale następny będzie już dłuższy. :-)

Nasza historia-SnK [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz