Maki czerwone jak krew [LietPol]

340 12 0
                                    

Otaczają nas złote łany zbóż. Słońce chyli się ku zachodowi, pogrążając świat w delikatnym pół-mroku. Nie chcemy się rozstawać. Jest dobrze, tak jak jest, a jednak wiemy, że ta chwila nadchodzi i w końcu przyjdzie nieubłaganie, szybciej niż byśmy chcieli.

Twoją luźną, lnianą, wyhaftowaną koszulę wkrótce zastąpi szorstki, drażniący jasną skórę, zielony mundur. Nie możesz już tego odwlekać. Dziś nasza ostatnia wspólna noc. Spędzimy ją pod gwiazdami, ciesząc się swoim towarzystwem. Wiem, że rano znikniesz jak piękny sen i tylko resztki twego ciepła i wygniecione źdźbła dadzą mi dowód twego istnienia, które mimo swej prawie ludzkiej ulotności trwało nieporuszone niby głaz przez te wszystkie lata.

Kolejna wojna trwa. Potrzebują twojej pomocy na froncie. Czas byś wyruszył w bój, mój generale. Będę tęsknił, ale nie zapłaczę, łzy samotnej nie uronię, bo wiem, że do mnie wrócisz cały i zdrowy. Wierzę w Ciebie i to, że mnie nie opuścisz. Nie chcę znów stracić prawdziwego twego uśmiechu ani tego radosnego, wesołego, wiecznie uśmiechniętego dzieciaka, choć nie dzieli nas nawet rok. Pragnę, byś wygrał i w glorii wrócił do mnie już na zawsze, byśmy nie musieli godzić się z kolejną rozłąką.

Ciepły, miły wiaterek kołysze dojrzewającą pszenicą. Błękitne chabry wystają gdzieniegdzie niby statki na wzburzonych wodach. Czerwone, tak lubiane przez Ciebie niegdyś maki dotrzymują im towarzystwa. Wyrosły krwią pojone i umrą nią zalane.

Trzymamy się za ręce. Patrzymy, jak świetlista kula chowa się za widnokręgiem. Spoglądam na Ciebie kątem oka. Czuję twój słodki zapach, widzę szeroki uśmiech i oczy błyszczące jak szmaragdy. Oczy, które mimo twych starań nie potrafią już być wesołe. Pragniesz, bym tego nie zauważył. Wiem to i rozumiem. Boisz się mojej reakcji, gdy wyznasz mi wszystko? Niepotrzebnie. Nie opuszczę Cię bez względu na nic. Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Nie raz to udowodniliśmy, stając ramię przy ramieniu, otoczeni zewsząd szczękiem mieczy czy świstem kul.

Na moment twój uśmiech znika zastąpiony smutnym grymasem, gdy ostatni zielonkawy blask przemija. Lękasz się, co przyniesie jutro. Przeraża Cię wizja wojny. Za każdym razem, gdy ruszasz w bój, masz tę samą minę. Gorzką, zmęczoną, przyćmioną zasłoną trosk. Znam ją aż za dobrze. Który to już raz? Piąty? Siódmy? Dwudziesty? Setny? Nie sposób zliczyć. Jesteśmy wciąż młodzi, a żyjemy od wielu, wielu lat nadal stąpając po tej samej ziemi przesączonej poświęceniem i miękkiej od szkarłatu.

- Feliks...- szepczę.

- Tak...- Masz nieobecny wzrok.- Co się stało, Toris?

Przygryzam lekko dolną wargę. Chciałem powiedzieć Ci to od tak dawna. Boję się, że nie starczy mi odwagi albo weźmiesz to za żart. Ot, taki przyjacielski, rozładowujący napięcie kawał. Spuszczam wzrok, nerwowo miętosząc w palcach wyrwaną trawkę. Jak Ci to powiedzieć? Układałem kwieciste przemowy na tę chwilę, ale nie pamiętam z nich ani słowa. Mam pustkę w głowie. Patrzysz wyczekująco, nie popędzasz mnie. Nie wiem czemu, lecz w tej chwili, gdy gardło mam ściśnięte, a dłonie pocą się niemiłosiernie, przypominam sobie nasze pierwsze spotkanie i to wydarzenie, które zmieniło wszystko.

Byliśmy młodzi. Znacznie młodsi niż teraz. Świat wydawał nam się piękny i dobry. Żyliśmy chwilą, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Nasi ojcowie zapoznali nas na jednym z balów tak ochoczo przez nas wtedy odwiedzanych. Pamiętam, jak strasznie narzekałeś na drapiący, zaciasny kołnierzyk. Rozbawiło mnie to bardzo, a ty śmiałeś się razem ze mną.

Od razu znaleźliśmy wspólny język. Rozmawialiśmy o błahostkach, nieistotnych drobiazgach jak maść naszych ulubionych wierzchowców. Zostałeś moim najlepszym przyjacielem w kilka godzin. Nigdy wcześniej z nikim nie czułem się tak swobodnie.

Pech chciał, że dwa dni później, podczas naszej pierwszej, wspólnej przejażdżki coś spłoszyło mojego konia. Nie potrafiłem go zatrzymać i spadłem. Bez namysłu, zamiast gonić za szlachetnym zwierzęciem, zatrzymałeś się przy mnie i pomogłeś wstać. Podziękowałem i przeprosiłem za swoją niezdarność. Uśmiechnąłeś się i już miałeś wsiadać na siodło, by dogonić oddalającego gniadosza, kiedy jęknąłem przeciągle i osunąłem się na kolana ze strzałą sterczącą z boku.

Otoczyli nas brodaci, brudni mężczyźni. Było ich siedmiu, może ośmiu. Rozbójnicy, widząc, jak dobywasz miecz, zarechotali. Krzyknąłem, że jest ich za dużo, że jeszcze możesz sam uciec, żebyś mnie zostawił. Spojrzałeś na mnie z figlarnym błyskiem w oku. Nie zamierzałeś uciekać. To nie było w twoim stylu. Rzuciłeś się na zbójców z bojowym okrzykiem. Odciąłeś jednemu dłoń, drugiego przebiłeś na wylot. Obserwowałem Cię, jak zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać wzroku. Byłeś piękny w tym upiornym tańcu.

Niedobitki pouciekały. Wyprostowałeś się, lekko dysząc. Twoja kosztowna szata jeździecka obryzgana była posoką. Trupy leżały u twych stóp. Upuściłeś miecz, który z brzękiem upadł na szkarłatną glebę. Odwróciłeś się do mnie. Twarz i twoje długie do ramion, blond włosy kleiły się od czerwieni. Zadrżałeś. W tych idealnych, zielonych jak soczysta trawa oczach pojawiły się łzy. Rozpłakałeś się jak małe dziecko. Upadłeś na kolana, kryjąc twarz w dłoniach, rozmazując posokę jeszcze bardziej.

Z bełtem sterczącym z boku, nieregularnym oddechem i zamglonym wzrokiem podniosłem się i prawie mdlejąc z bólu, podszedłem do Ciebie. Wyglądałeś jak anioł. Może to dziwne stwierdzenie, ale tylko te istoty byłem w stanie porównać do Ciebie. Opadłem koło twego wstrząsanego szlochem ciała. Objąłem Cię, przyciskając do piersi i uspokajająco gładząc po włosach. Nim straciłem przytomność, szepnąłem cicho wprost do twojego ucha: "Dziękuję." Osunąłem się w niebyt.

To było dokładnie w miejscu, w którym stoimy. Patrzę Ci w oczy i nie potrafię powiedzieć ani słowa. A ty czekasz. Lekki, smutny uśmiech gości na twoich wargach. Tu, w miejscu, gdzie maki mają kolor krwi, chcę Ci powiedzieć te najważniejsze dwa słowa. Nie wiem, czy mnie odtrącisz. Nie wiem, co będzie z nami dalej. Nie wiem, czy nie zepsuję naszej przyjaźni. Nie wiem już nic, ale to przestaje być istotne, gdy nadchodzi ta chwila.

Zbieram w sobie całą odwagę. Otwieram usta, lecz nie wydobywa się z nich żaden dźwięk. Rezygnuję ze słów. Nie przejdą mi przez gardło. Zamiast tego chwytam za twoją koszulę i przyciągam do siebie. Nasze usta się stykają. Modlę się, byś mnie nie odtrącił. Nie dzieje się nic. Nie odpychasz mnie z obrzydzeniem ani złością. Wplatasz rękę w moje włosy i pogłębiasz pocałunek. Przechodzi mnie dreszcz. Jestem szczęśliwy. Bo tu jesteś. Bo jesteś tylko mój. Bo ten ostatni wieczór spędzimy razem. Brakuje nam już tchu. Odrywamy się od siebie. Moje policzki pieką.

- Kocham Cię- mówię z trudem.

Uśmiechasz się jak głupi do sera. I ten uśmiech pierwszy raz tego dnia sięga oczu. A maki czerwone jak krew rosną wokół nas...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Pierwszy raz w życiu napisałam fanfiction o czymś czego nie znam. Serio. Jedyne co wiem o Hetali to imię i nazwisko Polski. Litwę musiałam sprawdzać XD

🎉 Zakończyłeś czytanie Krótkie opowiadania dla zabicia nudy |ᴍᴜʟᴛɪғᴀɴᴅᴏᴍ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs| ✓ 🎉
Krótkie opowiadania dla zabicia nudy |ᴍᴜʟᴛɪғᴀɴᴅᴏᴍ ᴏɴᴇ sʜᴏᴛs| ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz