Część V

67 10 0
                                    


Dni mijały z odczuciem ogromnego niepokoju. Z każdym kolejnym zachodem słońca narastały w nas coraz większe wątpliwości. Xarn nie wracał i żaden z nas nie miał odwagi, by zapytać, jaki los go spotkał bądź ewentualnie spotka. W głębi żyłem nadzieją, że jeden z naszych braci wciąż żyje i został jedynie wyizolowany, ale rozum podpowiadał najgorsze z zakończeń. Nawet jeśli zapłaciłby najwyższą cenę, jego śmierć nie poszłaby na marne – stado nareszcie zrozumiało i dostrzegło swoje zaślepienie. Stwórcy nie byli żadnymi bogami. To zwykli śmiertelnicy gotowi do wykorzystania wysokorozwiniętej technologii do własnych celów. Bardzo złych celów. Zmuszali nas do robienia okropnych rzeczy, których żadna żywa istota nie chciałby mieć na swoim sumieniu. Z każdym kolejnym wymuszonym morderstwem pogrążaliśmy się w coraz większym smutku i rozpaczy, nosząc w sobie coraz większe piętno bólu. Nie mogliśmy jednak pozwolić na to, by któryś z żołnierzy zauważył w nas takie zmiany. Wtedy prawdopodobnie skończylibyśmy podobnie jak Xarn.

Dlatego trwaliśmy. Żyliśmy w tym stanie podsycani strachem i niepewnością. Jedyne, czego byliśmy tak naprawdę pewni, to dwie rzeczy. Pierwsza – grzeczne wykonywanie poleceń bez zadawania zbędnych pytań zapewni nam bezpieczeństwo. Robiliśmy to wszystko, by przetrwać. Ludzie też robią wiele głupot, których później żałują, dla samego przeżycia. Druga? Szykowali nas do jakiejś ogromnej akcji. Specjalnie nie kryli się z rozmowami, jakby zapomnieli, że rozumiemy coraz więcej. Słuchaliśmy nie tylko planów, dostrzegaliśmy także ich ignorancką postawę.

– Co tam? – spytał znajomy głos innego strażnika.

– W porządku. Typowa nudna warta. Mam ochotę trochę pokimać – odpowiedział Logan.

– Spoko – zachichotał cicho. – Jeszcze trochę i rozerwiesz się nieco ze swoją bandą zmutowanych jaszczurów.

– Doktorek mówił coś konkretnego? – spytał z wyraźnym ożywieniem w głosie.

– Szczerze? Średnio. Przebąkiwał jedynie coś o czystych genach do badań. No... i takie czyste geny siedzą sobie zamknięte w starych przedwojennych kryptach.

– Jak to „siedzą"?

– No kurwa, wciąż nie kumasz? Niektóre schrony są jeszcze zamknięte. Czyli są tam ludzie, którzy nigdy nie zostali wystawieni na działanie zewnętrznego świata. Ich geny są w nienaruszonym stanie i są bez mutacji czy coś takiego, noo.

– Co się mnie czepiasz? – prychnął z irytacją Logan. – Sam tego do końca nie rozumiesz.

– A co ja jestem? Jakiś biologista?

– Biolog, genetyk ewentualnie – skwitował z wyczuwalną ironią.

– Tak, tak... Wdzięczność zawsze w modzie, co? – mruknął z pretensją. – Chciałem, żebyś wiedział. Siedzisz tu z tymi szponiastymi pierdołami i nawet świata zewnętrznego nie widzisz.

– Aha... – burknął w odpowiedzi bez mniejszego entuzjazmu.

Usłyszałem jedynie dźwięk zanikających w oddali kroków, niosących się coraz cichszym echem. Poczułem dziwne uczucie ulgi, kiedy żołnierz zamilkł – w każdych dialogach między nimi dostrzegałem coraz więcej pogardy w stosunku do całego stada. Kiedy nie rozumiałem jeszcze zbyt wielu słów, odczuwałem to choćby po intonacji głosu. Dopiero później dostrzegłem, ile pełnych obrazy obelg kierowano w naszą stronę. Stwórcy przestali być bogami czy autorytetami. Stali się okrutnymi oprawcami, którym – mimo wszystko – zawdzięczaliśmy życie.

Wspomnienia GorisaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz