Część XXIV

26 3 0
                                    


Cassidy prowadził naszą grupę w stronę nieznanej części statku. Dreptaliśmy za nim truchtem. Przemknęliśmy obok baru i dotarliśmy do niezbadanej jeszcze strefy. Przeszliśmy przez korytarz pełniący rolę przedsionka, a naszym oczom ukazały się podniszczone schody prowadzące jedynie na dół. Już tutaj usłyszałem przeraźliwe piski, które odbijały się echem po żelaznych ścianach tankowca. Zdziwiłem się, dlaczego Cass ich nie usłyszał, jednak po chwili dotarło do mnie, że przecież tylko ja w tym towarzystwie nie jestem człowiekiem. Coraz częściej zapominałem o swoim prawdziwym pochodzeniu, o pierwotnych korzeniach.

Mimo różnego wyglądu, mimo wielu dzielących różnic, czułem się jednak bardziej ludzki niż większość osób napotkanych na pustkowiach. A przecież dla większości byłbym zapewne głupim i niebezpiecznym zwierzakiem, który nie zasługuje na szansę, by żyć w społeczeństwie. Praktycznie każdy boi się nieznanego i to cud, że Noah zaufał mnie i mojemu stadku. Pokazał również innym, że przecież wcale nie jestem groźny. To dzięki niemu grupa mnie zaakceptowała.

Najłatwiej przychylił się Marcus, który chyba sam najlepiej rozumiał, jak to jest być kimś innym, mimo że wcześniej nie różnił się od pozostałych. Czasem nawet zastanawiam się, jak wyglądał przed kontaktem z „kadziami", jak to zwykł nazywać toksynę FEV w swoich historiach. Wieść o wspólnej podróży ze szponem śmierci najciężej znieśli Vic i Cassidy. Nie dziwię się, jeśli dotychczas nie spotkało się takich cudaków jak ja.

Oderwałem się od rozmyślań, kiedy dostrzegłem towarzyszy sprawdzających swoją broń oraz amunicję.

— Macie wystarczającą ilość? — spytał Noah, patrząc na ręce towarzyszy.

— Ja raczej nie muszę... — odparłem pół żartem.

Usta Dziecka Przeznaczenia zadrżały w delikatnym uśmiechu.

— Marcus?

— Zostawiłem moją broń w kopalni Broken Hills, więc...

— Wiem, że masz wyrzuty sumienia, ale... zabrałem ją. Jest w bagażniku samochodu, jeśli chciałbyś walczyć.

Marcus jedynie ciężko westchnął i spojrzał na nas pytająco.

— Potrzebujemy cię — dodałem. — Wiem, że się lękasz. Ale musisz pamiętać, że to był wypadek. Wszyscy popełniamy błędy, a ty przede wszystkim żałujesz. — Położyłem na jego ramieniu szponiastą łapę. — A więc? Jesteś z nami?

— Zgodziłem się na wspólną podróż, więc to byłoby nieodpowiedzialne z mojej strony, gdybym ot tak was zostawił. Dajcie mi chwilkę, przejdę się — powiedział nieco radośniejszym głosem, po czym wyszedł żwawym krokiem z pomieszczenia.

Czekaliśmy w milczeniu na powrót Marcusa, jednocześnie przygotowując się do ciężkiej walki. Cassidy poprawił swój skórzany pancerz, a Noah grzebał przy ukochanym bozarze. Miałem nadzieję, że są w dobrej formie, gdyż ilość dochodzących z podziemi pisków była wręcz przytłaczająca. Rosły supermutant w końcu dotarł do nas po kilkunastu minutach. W dłoniach dumnie dzierżył ogromne działko obrotowe, z którym widziałem go na początku naszej przygody.

— Gotowi na imprezę? — spytał pewnym tonem.

— Idziemy. — Noah wziął nerwowo głęboki wdech, podrywając się jednocześnie z ziemi.

Jak najcichszym krokiem zeszliśmy po schodach. Wewnątrz panował nieprzyjemny półmrok. Unoszący się kurz gryzł w oczy. Tego miejsca nikt nie odwiedzał od kilku lat, przez co zrobił się tu straszny bałagan. Dostrzegłem dwa truchła ogromnych istot przy ścianie, o których zapewne wspomniał Cassidy. Dopiero później doszedł do mnie ich smród. „Co za paskudztwo!" — pomyślałem, czując dochodzący odór.

Wspomnienia GorisaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz