Część XVII

37 5 1
                                    

Cassidy spojrzał na mnie z przerażeniem. Sam patrzyłem na niego podobnym wzrokiem. Zrobiliśmy kilka kroków w stronę doktora, po czym Cass niepewnie spytał:

– Doktorku, czy on...?

– Co? Nie żyje?

Doktor Holliday zaczął ściągać lateksowe rękawiczki. Zauważyłem, że są mocno zakrwawione. Zwinął je w kulę, po czym wyrzucił do metalowego kosza. Wytarł dłonie o również ubrudzony fartuch.

– Jak ja nie lubię tych cholernych rękawiczek... Ręce są potem takie suche. – Przestał się motać, po czym spojrzał na nas. – Na co się gapicie? Trzeba go przenieść do drugiej sali.

– Czyli Sulik żyje? – spytałem pełnym nadziei głosem.

– Miał dużo szczęścia. Kula nie wyrządziła dużych szkód w jego organizmie. Wyciągnąłem ją, zatamowałem krwawienie... Musi odpocząć, zanim wyruszy w dalszą podróż. Stracił bardzo dużo krwi i jego organizm potrzebuje czasu na regenerację. – Odwrócił się, patrząc do wnętrza pomieszczenia, gdzie znajdował się Sulik. – Spadliście mi z nieba. Jestem stary i schorowany. – Położył dłoń na plecach. – Im szybciej położycie go na sali obok, tym prędzej się obudzi i będziecie mogli sobie porozmawiać.

– W takim razie przepraszam. – Cassidy, nie czekając na reakcję lekarza, przeszedł przez próg, przepychając jednocześnie doktora.

Holliday odsunął się, a ja mogłem spokojnie wejść do środka. Dostrzegłem śpiącego Sulika na metalowym stole operacyjnym. Majaczył coś przez sen, jednak nie rozumiałem wypowiadanych przez niego skrawków słów. Razem z Cassem złapaliśmy delikatnie jego ciało, ponieważ doktor nie posiadał żadnych noszy do transportu. Unieśliśmy delikatnie towarzysza i zgodnie z zaleceniem lekarza, przenieśliśmy go do sali obok, z mnóstwem nowo wyglądających łóżek.

Ułożyliśmy Sulika w jednym ze szpitalnych posłań. Zrobił grymas w trakcie snu, jednak po chwili uspokoił się i dalej spał smacznie, majacząc coś od czasu do czasu. Usiadłem na jednym z pobliskich łóżek wraz z Cassem, wciąż przypatrując się rannemu towarzyszami. Cassidy, mimo wcześniejszej rozmowy, wydawał się mocno zmartwiony całą sytuacją. Westchnąłem ciężko, by dalej milczeć i wciąż trwać w tej ciszy.

Wciąż obserwowaliśmy w ciszy śpiącego Sulika. Oddychał równo, choć płytko, o czym świadczyły szybkie, ale regularne ruchy klatki piersiowej. Spojrzałem ukradkiem na Cassa, który pogrążył się w zadumie. Patrzył otępiałym wzrokiem na odpoczywającego towarzysza.

Nie wiem, ile czasu upłynęło. Spędziliśmy na pewno kilka godzin, trwając przy rannym przyjacielu, gdyż słońce znalazło się tuż nad linią horyzontu. Nagle usłyszeliśmy hałas dobiegający zza drzwi. Ktoś przyszedł do doktora. Cassidy zerknął w stronę wyjścia, po czym skierował wzrok na mnie.

– Będzie lepiej, jeśli któryś z nas pójdzie i sprawdzi, co się dzieje z Noah i Marcusem – mruknął cicho, kierując wzrok na Sulika. – Może ty? Obecnie jestem nieco... wkurwiony. – Przerwał na chwilę, by dokończyć po kilku sekundach ciszy zachrypniętym, choć prawie niesłyszalnym głosem.

– Hm?

– Mówiłem, że Marcus jest pod tym względem nieobliczalny. Ostrzegałem... Miota amunicją we wszystkie strony. – Schował twarz w dłoniach, po czym przetarł oczy. – A teraz? Prawie zabił Sulika. Mógł zginąć. I przez co? Przez kilka pierdolonych mrówek? Kilka przerośniętych insektów, którym raz wystarczy dobrze pieprznąć w łeb? – Wskazał ręką na Sulika, który wciąż był pogrążony we śnie. – Czy naprawdę to musiało się wydarzyć?

Wspomnienia GorisaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz