Część X

51 7 0
                                    


Kiedy opuszczaliśmy kryptę, Noah z zaciekawieniem przyglądał się sporych rozmiarów walizce z wygrawerowanym napisem G.E.C.K. na środku. Oglądał ją bacznie z każdej strony, obracając nią ostrożnie w swoich wielkich dłoniach – jak na człowieka rzecz jasna. Stanęliśmy przed wielką grodzą, która zaczęła toczyć się mozolnie po szynach, skrzypiąc i piszcząc przy tym niemiłosiernie. Światło ze schronu rozświetliło zakamarki jaskini, ujawniając dwie nieznane mi dotąd ludzkie sylwetki. Zawahałem się, ale Dziecko Przeznaczenia od razu zareagowało, dostrzegłszy moją niepewność:

– Och, Gorisie, nie lękaj się. To moi przyjaciele. – Pomachał do nich ręką, na co oni również odpowiedzieli energicznym machnięciem.

– Nie powiedziałeś, że masz jeszcze innych towarzyszy – mruknąłem cicho, będąc nieco zawiedziony.

– Przestań. Polubią cię. Zresztą... Do tej pory żyłeś w stadzie, czyż nie? – spytał, posyłając przeszywające spojrzenie.

Kiwnąłem twierdząco głową.

– A widzisz! – kontynuował. – Więc pewnie wiesz, że w grupie żyje się lepiej i łatwiej. Ktoś chroni ciebie, a ty ochraniasz kogoś. Zobaczysz, zaakceptują cię. Mimo że nie jesteś człowiekiem.

Znów kiwnąłem głową, tym razem z odrobinę mniejszym przekonaniem. Uśmiechnął się i odparł:

– No dobrze, dobrze. Idziemy.

Podeszliśmy bliżej, a dzięki wciąż padającemu światłu z wnętrza krypty, mogłem przyjrzeć się dokładniej każdemu z nich. Mój wzrok skierował się najpierw na niewysokiego, choć tęgiego mężczyznę. Łysina prawie całkowicie opanowała jego głowę. Z łysych placków strużkami lał się pot, cieknąc dalej po skroniach i kończąc swą podróż na wyblakłej koszuli. Największy morderca w dziejach wszechświata, czyli czas, zabrał świetność błękitnego koloru, pozostawiając prawie niewidoczny odcień jasnoniebieskiej barwy. Na to miał założoną skórzaną kamizelkę, której nigdy nie zapinał lub po prostu zapiąć nie mógł z oczywistych przyczyn. Jednak promieniująca pogoda ducha z jego twarzy nadawała mu sympatycznego wyglądu.

Zza niego, ku światłu, wyłonił się drugi mężczyzna, którego wygląd mocno mnie zaskoczył – nie wiem, czy to dobre określenie; pierwszy raz widziałem takie... coś! Wielka kość przechodziła przez nos, przez co stał się on strasznie szeroki. Końce gnata zaczepił o... wielkie dziury w uszach. Na środku twarzy wytatuowano mu coś, co z jednej strony przypominało zaschniętą trawę, choć z drugiej strony dostrzegałem w tym mityczne morskie monstrum o czterech wystających mackach znad linii wody. Wykrzywione usta w dziwnym grymasie, przypominające bardziej małpę niż człowieka. Oczu nie otwierał prawie wcale, jakby medytował lub nie miał kontaktu ze światem. Przynajmniej nie z tym światem. Łysy, jedynie z plackiem pasemka ciemnych włosów na środku głowy, zakończonego szpikulcowatym kształtem na końcu. Ponadto mnóstwo wisiorków i tatuaży o nieznanych mi formach, których opisać bym nawet nie potrafił.

Noah chrząknął, zwracając ich uwagę na siebie:

– Panowie, wybaczcie, że tak długo musieliście tu na mnie czekać, ale... przywitajcie nowego towarzysza podróży. To Goris, jest uczonym, który mieszkał od dłuższego czasu w tej krypcie.

Ukryłem twarz w kapturze, kiedy mężczyzna z kością w nosie zaczął mi się nachalniej przyglądać.

– Ten z kością... ekhm... dziadunia w nosie to Sulik. A ten drugi to Vic. No i jest jeszcze coś. Goris nie jest człowiekiem...

Wspomnienia GorisaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz