Spanikowana dziewczyna schowała się za Noah, chwytając go nerwowo za ramiona. Ugryzła z całej siły swoją poranioną wargę i zacisnęła mocno powieki, szepcząc coś piskliwie pod nosem. Towarzysz wypiął dumnie klatę, przyjmując bojową postawę i starając zasłonić przestraszoną kobietę przed zmutowanymi drapieżnikami. Cassidy ścisnął kurczowo drewnianą rękojeść swojej broni, przystawiając oko do celownika, ale jednocześnie idąc powolnym krokiem wstecz. Jedynie Marcus stanął odważnie na czele, chwytając za ukochane działko obrotowe. Wisielce bezmyślnie gnały przed siebie, obierając odważnego supermutanta za cel.
Marcus napiął każdy mięsień swojego ciała, zaparł się i posłał pierwszą salwę migoczących krótko, choć intensywnie, pocisków. Wisielce zawyły z bólu. A może ze wściekłości? Mimo odniesionych ran wciąż ciągnęły za sobą cienkie odwłoki, kierując się prosto na naszą grupę.
Kolejny błysk i posłany w stronę nieprzyjacielskich bestii huragan pocisków. Znów żadne zwierzę nie padło, tylko przyspieszyło wściekle kroku, czy raczej „pełzu". Cassidy wycelował w głowę jednego z nich i nacisnął spust. Rozległ się głośny huk, jednak wisielce wciąż podążały twardo i zacięcie w naszą stronę.
— No to pięknie, już po nas... — mruknął wyraźnie zrezygnowany Cassidy. — Tego gówna nie da się ubić.
— Musimy uciekać — powiedział zniechęcony i niezadowolony Noah, potwierdzając moje wcześniejsze słowa. — Ja nie mogę walczyć, bo jeśli spuszczę ją z oczu — pokazał skinieniem głowy w stronę dziewczyny — to raczej marne szanse na jej ocalenie i pomoc od jej chłoptasia.
— Przestańcie! — pisnęła z pretensją w głosie i popatrzyła na nas piorunująco. — Zabierzcie mnie od tych potworów i róbcie wtedy, co chcecie!
— Ja je powstrzymam. — Marcus miotnął kolejną serią. — Wy uciekajcie, a ja was osłaniam.
— Chyba nie mówisz, że chcesz tutaj zostać...
— Osłaniam was! Jestem tuż za wami! — krzyknął zirytowany. — Nie rozpraszaj mnie i... Już, won stąd! Nic mi nie będzie!
Postanowiłem nieco wspomóc biednego Marcusa, jednocześnie uważając, aby samemu nie zostać zranionym. Zważywszy na wcześniejsze wydarzenia i okoliczności, ominąłem linię strzału i przemknąłem obok pudeł. Musiałem jakoś utorować drogę reszcie grupy, która wyprowadziłaby dziewczynę bezpiecznie na powierzchnię.
— Nie zrań mnie, Marcusie! — krzyknąłem jedynie, gdy ten przeładowywał działko obrotowe.
Rzuciłem się na pierwszego wisielca, którego siły uległy mocnemu osłabieniu. Zwierzę toczyło coraz gęstszą pianę z pyska, aż w końcu ruszyło do ataku, próbując ugodzić mnie swoim długim kolczastym językiem. Uniknąłem pierwszego ciosu, jednak za drugim razem zwierzę było szybsze i trafiło w łapę. Poczułem delikatne mrowienie pod skórą, a wraz z dyskomfortowym uczuciem obudziła się we mnie niepohamowana wściekłość.
To zew dawnych genów, który nie dawał zapomnieć, że mimo uczłowieczenia wciąż w głębi ja i moje stadko pozostajemy jedynie zwierzętami. Straciłem całkowitą kontrolę, popadając jednocześnie w furię. Pamiętałem jedynie urywkowe i zdawkowe wymachiwanie szponiastymi łapami w stronę kwiczących przeciwników. Gdy się ocknąłem, dostrzegłem mnóstwo krwi na betonowej podłodze i cieknące strużkami smugi krwi po metalowych ściankach pudeł. Dyszałem ciężko, odczuwając wyraźne zmęczenie taką walką.
Dzięki temu utorowaliśmy jednak drogę, choć w oddali dostrzegliśmy kolejne zbliżające się mozolnym krokiem zdziczałe bestie. Ruszyliśmy cichym truchtem w kierunku schodów, którymi zeszliśmy do tej części statku. Dziewczyna była tak przerażona i sparaliżowana, że biedny Noah musiał nieść ją na barana. Nie zwracaliśmy już na nic uwagi, lecieliśmy prosto do wyjścia.
CZYTASZ
Wspomnienia Gorisa
FanfictionSzpony śmierci to jedne z najniebezpieczniejszych stworzeń na Pustkowiach. Kiedy pozostałość dawnego rządu, Enklawa, wchodzi w posiadanie toksyny FEV, zaczynają się eksperymenty na tych śmiercionośnych zwierzętach. Inteligencja groźnych istot ulega...