Część XV

40 4 0
                                    


Marcus spojrzał po chwili z przekąsem na naszą grupę i cmoknął mimowolnie ustami, nim zdążył cokolwiek powiedzieć:

– Jednak nie mogę zostawić miasta w obecnym stanie. – Zwrócił się w stronę Noah. – Wiele dla nas zrobiłeś. Znalazłeś tych biednych ludzi w tunelach pod miastem. Pomogłeś wielu mieszkańcom, co bardzo doceniam. Ogrom z nich mówi o pomocnym wędrowcze, który bezinteresownie pomaga im w ważnych i tych bardziej błahych sprawach. Ciężko teraz o takich ludzi.

– Ale...? – spytał z nieukrywanym zniecierpliwieniem Noah.

– Nie mogę ich zostawić z zamkniętą kopalnią. Od kiedy zepsuł się filtr powietrza, wydobycie uranu jest niemożliwe. – Wzruszył ramionami. – Wiem, że moja obecność tak naprawdę nic nie zmienia, ale przynajmniej próbuję znaleźć osobę, która mogłaby podołać temu zadaniu.

– Cóż... – Noah podrapał się nerwowo po swojej rozczochranej czuprynie. – Mój poprzedni towarzysz, Vic, nauczył mnie tego i owego w kwestii napraw. Pewnie nie jestem tak dobry jak on, ale z tą częścią od Renesco powinienem dać sobie radę. – Wyciągnął dużą część o podłużnym cylindrycznym kształcie, podtykając ją Marcusowi prawie pod sam nos.

– A więc byłeś już z tym u Zaiusa! Czemu nic nie powiedziałeś? Dobra, nieważne. W kopalni nie byliśmy już trochę czasu. Podejrzewam, że mogło zaroić się w niej sporo robactwa. Uważajcie na siebie.

– Uważajcie? – spytał Noah, posyłając piorunujące spojrzenie, nie skrywając również mocnego zawodu. – Sądziłem, że jesteś z nami... Że nam pomożesz. To twoje miasto, Marcusie.

Supermutant dostrzegł w jego oczach i tonie głosu rozczarowanie. Zobaczyłem, że zrobiło mu się żal Dziecka Przeznaczenia. Stał tak przez chwilę mocno zakłopotany. Noah już chciał odejść zrezygnowany, by tylko z nami uratować sytuację kopalni, kiedy nagle przemówił Marcus:

– Ej, człowieku, stój! – Machnął na nas ręką. – To było głupie z mojej strony. Kopalnia ma sporo tuneli i... W sumie to nie chciałbym mieć was na sumieniu.

Noah wzruszył ramionami, po czym uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu.

– Twoje miasto, twoje zasady. Prowadź, szeryfie.

Marcus ruszył pierwszy, prowadząc naszą grupę główną (i chyba jedyną) ulicą. Odnowiona droga zapewne przypominała mieszkańcom czasy przedwojennej świetności. Jako że obecnie ruch drogowy był raczej zerowy dla ozdoby wybudowano drobne pustynne skalniaki z różnymi odmianami kaktusów na środku, co dzieliło asfaltową ścieżkę na piękną dwukierunkową aleję. Mimo brudu i rdzy latarnie uliczne działały po zmroku. Budynki, choć budowane na dawnych szczątkach, posiadały nawet klimatyzację, gdyż przechodząc obok jednego z wejść poczułem przyjemny powiew delikatnego chłodku. Chciałem nawet przystanąć, by choć chwilę delektować się tym przyjemnym uczuciem, jednak mieliśmy zadanie.

Przeszliśmy obok przydomowego ogródka, kiedy nagle usłyszałem nieznajomy głos pochodzący z ogródkowych zarośli.

– Lubię to miejsce. Tak mało konkurencji i towarzystwo innych istot... Ach, chyba zapuszczę tu korzenie.

Spojrzałem z zaciekawieniem na roślinność znajdującą się w ogródku, przekręcając przy tym jednocześnie głowę pod lekkim kątem.

– Ktoś... ktoś tu jest? – spytałem niepewnie, próbując bezskutecznie dostrzec jakąkolwiek człekokształtną istotę.

Noah i Marcus wybuchnęli zgodnie głośnym śmiechem.

Wspomnienia GorisaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz