Już od dobrej godziny zataczałem niewielkie kółko przed Namiotem Telepatii, oczekując powrotu Gideona z dziennikiem. Moje zniecierpliwienie i panika rosły z każdą przemijającą minutą, gdyż zapewniał mnie, że wróci po półgodzinie. Zaczynałem się bać, że Bill złapał go, gdy już miał dziennik w rękach i moja szansa na odkręcenie tego wszystkiego przepadła na zawsze. Lub chociażby wujek Stan zdążył go już nafaszerować śrutem ze swojej dubeltówki. To była gorsza opcja, bo i dziennik przepadł, i amunicji szkoda. W każdym razie, jeżeli mój tymczasowy wspólnik nie wróci w przeciągu kilku minut, nie wytrzymam i sam pofatyguję się do Mystery Shack, by sprawdzić co się stało.
Dopiero zagniewane wołanie Buda z przyczepy, na moment oderwało mnie od moich zmartwień.
- Hej, kapeluszniku, mógłbyś sobie iść krążyć gdzieś indziej z tą ponurą miną? Za niedługo zaczną się schodzić klienci, a ty tylko będziesz ich odstraszał!
No tak, dochodziło już późne popołudnie i za jakiś czas powinien zacząć się wieczorny występ Gideona. Miałem nadzieję, że przynajmniej to zmotywuje go do szybszego powrotu. W końcu każde przedstawienie to okazji do wyciągnięcia paru dolców od naiwniaków. Gideon nigdy nie przepuściłby takiej okazji.
Z niechęcią posłuchałem prośby Buda i przeszedłem na część podwórza, która roztaczała się z boku namiotu. Tam przysiadłem na trawie, opierając się o wysokie, sosnowe drzewo. Skierowałem spojrzenie w górę z nadzieją, że błękit, już powoli różowiącego się nieba przyniesie mi swego rodzaju ukojenie. Przypadkowo mój wzrok spoczął na dużej, pięcioramiennej gwieździe z okiem pośrodku, która widniała nad czubkiem namiotu. Symbol poznania ludzkich myśli. Może przynajmniej ty mi powiesz, gdzie ten dureń się teraz znajduje? - pomyślałem, chcąc dać upust moim zmartwieniom.
- Spruce, gdzie się podziewasz, do licha? - jak na zawołanie usłyszałem krzyk Gideona, który posłużył się zmyślonym przeze mnie nazwiskiem. W jego głosie nie wyczułem żadnego napięcia, ani niepokoju, dlatego przypuściłem, że wszystko poszło zgodnie z planem.
Pośpiesznie podniosłem się na nogi i głośno wypuściłem z siebie powietrze razem ze wszelkimi obawami. Wyłoniłem się z boku namiotu w kilku krokach dobiegając do Gideona.
- Udało się? Zaczynałem się już niepokoić, że coś się stało - odparłem, pomijając zbędne powitanie.
Blondyn bez słowa wskazał na wejście do namiotu. Skinąłem głową na znak zrozumienia. Nie dziwiło mnie, że chciał załatwiać swoje lewe interesy z dala od ciekawskich oczu. Gdy już znaleźliśmy się w środku, Gideon wyciągnął przed siebie dziennik ze złotą, pięciopalczastą dłonią, prezentując przy tym swój chytry uśmieszek.
- Oczywiście! Jeszcze się głupio pytasz - odpowiedział z lekką urazą - Napotkałem jedynie niewielkie utrudnienia, ale poradziłem sobie z nimi bez większych problemów - dodał dumny z samego siebie.
- Utrudnienia? - powtórzyłem, unosząc jedną brew ku górze. Czyżby Bill coś wywęszył?
Gideon gestem zbył moje słowa.
- Och, czy to ważne? - spojrzał na mnie przebiegle i wyciągnął przed siebie wolną dłoń - A teraz poproszę moją zapłatę.
Delikatnie zmrużyłem oczy, jakby chcąc przejrzeć chłopca na wylot. Sięgnąłem do kieszeni bluzy i wyciągnąłem z niej Szepczący Kwiat, jednak nie zbliżyłem go w stronę Gideona nawet o centymetr. Za to sam wyciągnąłem rękę przed siebie.
- Najpierw poproszę dziennik - odparłem spokojnie, nie okazując swojego zniecierpliwienia.
Gideon zmarszczył brwi, niezadowolony, że znów wydaję mu polecenia. Jednak tym razem, przymknął oczy i pokiwał palcem wskazującym.
![](https://img.wattpad.com/cover/89823644-288-k851917.jpg)
CZYTASZ
Do następnego razu || Gravity Falls
FanfictionDipper i Mabel jak co roku przyjeżdżają do Gravity Falls, by spędzić kolejne spokojne, acz udane wakacje. Jednakże te mają okazać się nieco inne. Stan oraz Ford po trzech latach powracają do miasteczka po udanej wyprawie na Ocean Arktyczny. Lecz czy...