Nie wygrasz ze mną, Pinetree

819 80 13
                                    

Wychodząc trzasnąłem drzwiami, chcąc dać upust moim emocjom. To, że byłem zły, to mało powiedziane. W tym momencie miałem ochotę roznieść wszystko w promieniu dwóch kilometrów. 

Bez żadnego konkretnego celu skierowałem się ze spuszczoną głową w głąb lasu. I tak nie miałem teraz jak inaczej spożytkować nadmiaru czasu. W myślach zacząłem przeklinać mój wyskok. Zawsze byłem przecież opanowany oraz trzeźwo myślący. A tu akurat w takim momencie nie potrafiłem zachować spokoju i dałem się ponieść emocjom. A co jeśli wujkowie naprawdę znaleźliby rozwiązanie tego problemu? Teraz nawet nie było mowy o przeprosinach. 

Krążyłem tak po leśnych ścieżkach już od dłuższej chwili, zastanawiając się co powinienem ze sobą zrobić. Nie miałem nic, a potrzebowałem jakoś przeżyć do momentu, aż czegoś nie wymyślę. Sięgnąłem dłońmi do kieszeni spodni. Może jednak zostały w nich klucze lub coś innego. Niestety, klucze oraz telefon zostawiłem na biurku w pokoju. Jedynym co znalazłem w lewej kieszeni było kilka drobniaków. Przynajmniej starczy, żeby kupić jakieś jedzenie, pomyślałem wzdychając. Pieniędzy nie było za wiele, więc starczy mi góra na dwa posiłki. Ale co potem? 

Zrobiłem jeszcze kilka kroków, gdy raptownie poczułem jak w jednej chwili coś chwyta mnie za poły bluzy, a w następnej ciska mną o pobliskie drzewo, napierając przy tym całym swoim ciężarem. Siła uderzenia była na tyle duża, że z moich płuc uleciało całe powietrze, a mnie na chwilę zamroczyło. Dopiero za moment, na powrót odzyskałem wzrok, a przed sobą ujrzałem ludzkiego Billa w otoczeniu spadających sosnowych igieł. Wciąż mocno przyciskał mnie do szorstkiego pnia drzewa, a na jego twarzy widniał triumfalny uśmiech. Jego złote oko spoglądało na mnie z pogardą.

- I co, Pinetree? Znudziła ci się już zabawa w bohatera? - spytał kpiącym głosem.

Nic nie odpowiedziałem, a jedynie zacisnąłem zęby, by znów nie dać się ponieść emocjom. Ten świat kierował się jego zasadami, więc musiałem uważać, by ponownie nie zrobić czegoś głupiego. Chwyciłem jego nadgarstki i z całej siły próbowałem się uwolnić, lecz wszystkie moje starania spełzały na nic.

Cipher jedynie lekko przekręcił głowę i popatrzył na mnie jak na muchę, która bezradnie próbuje wydostać się z sideł pająka. 

- Zapomniałeś języka w gębie? Dopiero co byłeś taki wyszczekany.

I tym razem milczałem. Ignorowanie go było najlepszym co teraz mogłem zrobić. Skupiłem się głównie na tym jak wydostać się spod jego ucisku. Z racji braku innych opcji, zdecydowałem się nieco na desperacką technikę. Skierowałem paznokcie do wewnętrznej strony jego nadgarstków, tam gdzie żyły oraz tętnice były najbliżej skóry, i silnie naparłem. Mimo, że po chwili zaczęła z nich cieknąć niewielka strużka krwi, Bill nie zelżył swojego uścisku, a nawet delikatnie nie wykrzywił twarzy w bólu. 

Nie poddając się, wciąż naciskałem tak mocno, że aż mi samemu zaczynało brakować sił w palcach. W końcu nie wytrzymałem i zrezygnowałem. Ku mojemu zdziwieniu, gdy tylko cofnąłem dłonie, rany zasklepiły się w jednym momencie, nie pozostawiając żadnego śladu na jego nieskazitelnej, jasnej skórze.

- Co jest... - mruknąłem mimowolnie.

Bill tylko westchnął znudzony.

- Niestety, Pinetree, ale jesteś na przegranej pozycji odkąd dzisiaj się obudziłeś. To ciało, które posiadam jest jedynie... jakby to nazwać...? Czymś w stylu iluzji - powiedział demon - Uformowałem je wykorzystując moją nowo nabytą moc manipulacji twoim wymiarem. Dzięki temu, że jest jedynie wizualnym wytworem potrafi się szybko regenerować, a ja nawet nie czuję bólu. Przy okazji, osoba, która mnie dotyka odczuwa to zmysłowo, gdyż potrafię pobudzić jej odpowiednie receptory, które mózg interpretuje jako zmysłowe odczucie. Czyż to nie wspaniałe? - zapytał Bill, wyraźnie dumny z samego siebie. Ale po chwili dodał z obojętnym wyrazem twarzy - Pomimo mojego geniuszu ciało to ma jedną wadę. Tak samo jak nie czuję bólu, nie odczuwam również niczego innego. Zimno, wilgotność, miękkość; wciąż nie wiem czym są te odczucia. Dlatego jeszcze raz będę musiał otworzyć przejście do Koszmarnego Wymiaru, ażeby ponownie zyskać fizyczną formę. Ale mając Stanforda po swojej stronie to już nie będzie takie trudne - i znów wyszczerzył zęby w potwornym uśmiechu.

Rzuciłem mu spojrzenie pełne nienawiści. Odkąd dowiedziałem się, że nie czuje bólu nie mogłem zrobić nic innego. I jak ja mam mu teraz czymkolwiek zagrozić? Wszystko stawało się jeszcze bardziej bezsensowne niż na początku myślałem. 

- I tak coś wymyślę. W końcu już raz cię pokonałem - wysyczałem przez zęby - Jeśli trzeba będzie zrobię to trzeci, piąty i dwudziesty raz!

Blondyn zaśmiał się pobłażliwie i pokręcił głową w niedowierzaniu.

- A on dalej swoje - zaraz umilkł, przybierając groźny wyraz twarzy, a jego złota tęczówka zmieniła kolor na czerwony - To już robi się nudne. Pogódź się z tym w końcu. Nie masz ze mną szans. Dla ciebie gra już się skończyła - jego oko na powrót przybrało normalną barwę, a sam nieco się rozluźnił - I tak powinieneś być wdzięczny, że nie unicestwiłem cię ostatecznie. Wystarczyłoby, że zniszczyłbym twoje pierwotne wspomnienie, a wtedy zniknąłbyś całkowicie. Ten banalny zabieg działa na wszystkich i na wszystko. Ale wtedy nie byłoby całej tej zabawy.

Po tych słowach w końcu mnie puścił. W pierwszej chwili miałem ochotę się na niego rzucić z pięściami, ale wnet przypomniałem sobie, że to przecież i tak na nic się nie zda. Więc szybko porzuciłem tą myśl. 

- Teraz niestety muszę cię opuścić, Pinetree - odparł Bill, kłaniając się mi z drwiącą miną na twarzy - Aczkolwiek już niedługo przejmę władzę nad tym wymiarem, a my zobaczymy się ponownie.

Nagle zawiał mocniejszy wiatr, a blondyn rozpłynął się w jednej chwili.


Do następnego razu || Gravity FallsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz