Rozdział 1.

4.3K 292 86
                                    

Ta zabawa nigdy im się nie nudziła. Gdy poczułem na swoim ramieniu czyjąś twardą dłoń już wiedziałem, że po raz kolejny tego dnia stanę się tymczasową zabawką.

Zaciągnęli mnie do łazienki, a potem przyszpilili do zimnej ściany. Poczułem ból w swoich mięśniach.

- Nie mam pieniędzy.- wyszeptałem, a po policzku spłynęła mi łza.- Błagam, zostawcie mnie.

Głośny śmiech owionął moją twarz jak gorący oddech.  Chłopak był znacznie wyższy niż ja, a na dodatek chodził codziennie na siłownię. Widziałem jak po szkole kieruje się w stronę klubu sportowego.

- Twój ojciec to psychol, a ty Wiewióro zasługujesz na mocne lanie.

Mój tata był chory i cierpiał na depresję, a oni mieli go za jakiegoś mordercę. Najwyraźniej nie znali faktów, ale to było bez znaczenia. Zawsze mi się obrywało, tak bez powodu. Fakt, że istniałem i oddychałem tym samym powietrzem co oni napawał mnie jakimś poczuciem obrzydzenia.

- Proszę cię, daj mi spokój.- poprosiłem cicho, czując na twarzy płynące łzy. Dlaczego nie potrafiłem ich powstrzymać? Zawsze mieli z tego ubaw, widząc mnie zapłakanego.

Poczułem silne szarpnięcie, a chwilę potem wylądowałem na twardej podłodze. Mój prześladowca pochylił się nade mną i splunął mi prosto w twarz. Wzdrygnąłem się, pospiesznie ocierając oczy. Próba bronienia się nigdy się nie powiodła, bo zbyt dużo miałem przeciwników. Dlatego postanowiłem przestać, mając nadzieję, że się znudzą i dają mi spokój.

- Aleś ty brzydki, Marchewo.- mruknął, śmiejąc się do mnie szeroko.- Nie do wiary, że wpuścili kogoś tak paskudnego do tej szkoły. To powinno być zabronione.

- Tak, racja.- usłyszałem po lewej cichy śmiech.

Skuliłem się, patrząc na nich przerażony. Bałem się, że znowu mnie pobiją. Zazwyczaj byli ostrożni i uderzali w miejsca mało widoczne, ale potem miałem sporo siniaków na ciele. Wiedzieli jak uderzyć, aby nie zostało po tym śladu. Mimo to, udawałem przed mamą, że wszystko w porządku. Miała dość zmartwień z tatą, aby przejmować się jeszcze mną. Musiałem poradzić sobie sam.

Słysząc czyjeś kroki w pomieszczeniu podniosłem głowę. Obcy chłopak wszedł do łazienki, patrząc na mnie i moich oprawców. Skrzywił się obracając głowę w drugą stronę.

- Błagam, pomóż mi.- wyszeptałem w jego stronę, ale udawał, że nie słyszy.

- A co on może poradzić? - syknął mięśniak i walnął mnie po nogach.

Zamknąłem oczy, aby przynajmniej nie widzieć jego okrutnej twarzy. Chociaż tyle potrafiłem zrobić.

Gdy mnie potem zostawili leżącego na podłodze, z trudem udało mi się wstać i umyć twarz. Na policzkach widniały ślady zaschniętych łez, a w całym ciele czułem ból. Z każdym następnym krokiem przed moimi oczami pojawiały się ciemne plamy. Nie mogłem zemdleć w szkole. Siłą woli udało mi się opuścić pomieszczenie i pójść na ostatnią lekcję.

Gdy wyszedłem na zewnątrz w pobliżu kręcili się moi prześladowcy. Poczułem ścisk w dole brzucha. Moje dłonie zaczęły się pocić i drżeć, a ciało dygotało w przestrachu. Jak miałem oddalić się gdy mnie obserwowali? Rozejrzałem się niespokojnie, ciągle stojąc w jednym miejscu. Nie miałem siły biegać i uciekać przed nimi. Wiedziałem, że dopadną mnie tak czy inaczej.

W końcu postanowiłem zawrócić i poczekać w szkole, aż sobie pójdą. Nie będę tutaj stać całą wieczność. Przez okno patrzyłem na nich jak palą papierosy. Mięśniak roześmiał się głośno, spoglądając w moim kierunku. Schowałem się za ścianą, oddychając z trudem. Błagam, idźcie sobie...

Zamknąłem pamiętnik, a długopis odłożyłem na biurko. Mniej więcej tak wyglądały moje szkolne dni. Większość mojego nastoletniego życia wyglądała właśnie w ten sposób. Nigdy nie mogłem oddychać spokojnie, bo w pobliżu zawsze ktoś czekał. Bałem się chodzić do szkoły i z niej wracać. Nawet we własnym domu czasem odczuwałem lęk. Oni wiedzieli gdzie mieszkam i czasem stali pod moim oknem czekając, aż do nich wyjdę. To było jak pułapka. Nigdzie nie mogłem czuć się dobrze.

Wziąłem oddech, wstając z łóżka i kierując się w stronę niewielkiego okna. Wyjrzałem na zewnątrz, ale w pobliżu nikogo nie było. Dobrze, że przynajmniej nie mieszkali w tym samym bloku co ja. Jednak mimo to, wiedzieli gdy chciałem wyjść. Nie byłem pewny czy mnie nie śledzą. A może to był czysty przypadek, nie byłem tego pewny.

Moja mama spędzała popołudnia u taty w szpitalu, ale ja przestałem go odwiedzać. To nie tak, że nie tęskniłem. Widok mojego taty, który tak bardzo cierpiał z powodu choroby, sprawiał, że nie mogłem na niego patrzeć. Ten widok mnie bolał, a wolałem zachować szczęśliwe wspomnienia gdy jeszcze było dobrze. Spędzaliśmy wspólnie dużo czasu, bo jako samotnik nie miałem przyjaciół. Mój tata często się uśmiechał, a ja czułem się spokojny.

Wszystko się zaczęło psuć w gimnazjum. Depresja taty się nasiliła, a on poddał się chorobie bez walki. Gdy usiłował popełnić samobójstwo, trafił do szpitala psychiatrycznego gdzie przebywa aż do teraz. Mama była załamana, ale starałem się ją jakoś pocieszyć. Ona jedyna miała jeszcze nadzieję, że wszystko się ułoży. Ja już dawno ją straciłem, a wspomnienia z tatą bolały.

Spojrzałem na swój nadgarstek, gdzie miałem zawieszoną fioletową plecioną bransoletkę. Tata lubił robić takie rzeczy, a któregoś dnia zrobił dwie łączące nas bransoletki. Oznaka przyjaźni. Ciekawe czy jeszcze ją nosił. Gdy na nią patrzyłem przypominałem sobie przeszłość. Czułem się tak jak gdyby nic się nie zmieniło. Westchnąłem, odwracając się od okna. Ale zmieniło się wszystko.

Usiadłem z powrotem na łóżku, podkulając nogi pod brodę. Cieszyłem się, że jest weekend, bo nie musiałem wychodzić. W swoim pokoju czułem się sobą, a lęki gdzieś znikały. Niestety niedawno dowiedziałem się, że moi prześladowcy jakimś cudem zdobyli mój numer telefonu. Nie miałem pojęcia jak, ale teraz co chwilę do mnie wydzwaniali i grozili mi co mi zrobią gdy tylko mnie spotkają. To dlatego nie włączyłem telefonu od wczoraj.

Wpatrywałem się w drzwi, nasłuchując niezmąconej ciszy. Tutaj byłem bezpieczny, ale zawsze istniało niewielkie ryzyko, że jakimś sposobem dostaną się do mnie.

Nie rozumiałem dlaczego tak bardzo mnie nienawidzą. Nie zrobiłem im nic złego. Czy to z powodu koloru moich włosów? Któregoś dnia chciałem przefarbować je na piękny brąz, ale najwyraźniej coś pomyliłem i wyszedł mi rudy. Miałem ochotę płakać z bezsilności. Wyglądałem strasznie. Mama powiedziała, że mi pasuje i w jej oczach wyglądam ślicznie, ale w końcu była moją mamą i chciała mnie jakoś pocieszyć. Ja nie byłem zbyt szczęśliwy gdy musiałem pokazać się publicznie z tą marchewką na głowie. Po tym gdy mnie wyśmiali i nadali mi nowe przezwisko, płakałem w pokoju przez godzinę i rwałem włosy z głowy. Kolor trzymał się mocno i za nic nie chciał zejść.

Wcześniej obrzucali mnie przezwiskiem wiążącym się z moją wagą i wyglądem. Wołali na mnie Prosiak, bo miałem pulchne policzki, a gdy się uśmiechałem moje oczy robiły się małe i prawie nie było ich widać. To dlatego stwierdzili, że ta ksywka idealnie do mnie pasuje. Starałem się nie jeść zbyt dużo, aby nie dawać im pretekstu do wyśmiewania, ale zawsze znaleźli sobie jakiś powód. Nie mogłem pogodzić się z tym jak wyglądam i jaki jestem. Po prostu się nienawidziłem z całego serca.

********************************************************************************************

Trochę depresyjny ten rozdział:/ Mam nadzieję, że na razie wam się podoba. Zapraszam do komentowania:)

Ach, jeśli macie jakieś smutne piosenki w zanadrzu to chętnie je tutaj wstawię. W każdym rozdziale będzie jakiś podkład muzyczny więc jestem otwarta na propozycje;)




InnocentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz