{Briannah}
-Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro..
Gdzieś między przerwą czytającej profesorki na oddech, a jej ponownym wznowieniem czytania, moja uwaga uległa rozproszeniu, pozostawiając po sobie „idealne” wręcz, książkowe rozdrażnienie. Opierając się łokciem o blat ławki, z drobnym, nieostrym podbródkiem wspartym na otwartej dłoni, wbijałam wzrok w plecy i opadające na nie rozczochrane kosmyki brunatnych włosów dwie ławki dalej. Spojrzenie lazurowych oczu o kształcie nieco spłaszczonego migdała, świdrowała na wylot chłopaka zwanego Deveonem- mojego chłopaka!- i siedzącą przed nim ogniście rudą- farbowaną!- Kacey. Coś do niego szepnęła, a on pospiesznie niczym bohater pochylił się do przodu pomagając jej zapiąć zamek błyskawiczny biegnący przez całą długość jej pleców.
Dziewczyna zdecydowanie była skromna.. co do ilości i jakości ubranych na siebie ciuchów. Pomijając łamanie szkolnego regulaminu uwzględniającego brak błękitnej koszuli, krawatu i granatowej marynarki, jej sukienka mogła łamać, a raczej na pewno łamała jeszcze parę innych zasad, głównie etyki. Nawet z tej odległości wydawało mi się, że widzę jej koronkowe majtki wysuwające się spod przykrótkiego materiału sukienki.
Chwila.
Skrzywiłam się.
Po głębszych oględzinach mogłam również przysiąc, że Kacey zdecydowała się na feministyczny krok i nie ubrała tego dnia stanika. Nie żeby to coś zmieniało. Mogłam być zazdrosna o chłopaka, ale nie mogłam na siłę upierać się, że piersiom dziewczyny czegoś brakowało. Brr. Nie obeszło by mnie to ani trochę, gdyby nie fakt, że materiał pokrywający plecy, a była to zaledwie cieniutka koronkowa siateczka, odkrywał je niemal całe. Jeszcze centymetr, a cała klasa, szkoła i Deveon! dostrzegliby miejsce gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Zdecydowanie zdegustowana, machnęłam sprawnie dłonią i wyrwałam z zeszytu do historii kartkę. Zastanawiałam się czy nie nabazgrać pospiesznie czegoś na niej, lecz biorąc pod uwagę, że w razie wpadki, to byłoby karane jeszcze surowiej, zadowoliłam się zwykłym zmięciem jej w kulkę. Odczekawszy moment gdy profesorka obróciła się ku tablicy w celu zapisania tego co jeszcze moment temu mówiła, zamachnęłam się rzucając papierową kulką w kark szatyna.
W dziesiątkę!
Co prawda nie było to coś, co mogłoby sprawić mu ból, lecz wywołało na tyle gwałtowny impuls, przez który obrócił się, patrząc wprost na mnie.
„Co robisz!” syknęłam bezgłośnie, z wyraźnym oskarżeniem w głosie.
Uniósł brwi, a gdy moje spojrzenie nie ustępowało wzruszył ramionami na pozór niewinnie i mrugnął do mnie. Właśnie otwierałam usta by coś powiedzieć, gdy po sali rozległo się donośne odchrząknięcie, a pozostałe głowy obróciły się w moją stronę. O ile do tej pory nie zarumieniłam się ze złości, to teraz bez wątpienia byłam czerwona ze wstydu.
-Briannah Lee.
Rzekła profesorka tonem, jakby wypowiadała słowa mistycznego zaklęcia, przeciągając samogłoski w sposób, od którego włosy zjeżyły mi się na głowie. Uświadomiłam sobie, że zaciskam palce na krawędzi ławki, przełknęłam ślinę, napotykając jej spojrzenie.
Jak to jest, że jej uwaga spoczęła na mnie, a nie na Kacey? Zgoda nie byłam skupiona na lekcji, ale w przeciwieństwie do mojej rudej-zdecydowanie-nie-koleżanki kisiłam się w tym mundurku.
-Tak..Pani profesor? –wydukałam siląc się na spokojne brzmienie głosu i opanowanie nerwowego ruchu ust.
-Prosiłam byś dokończyła –mruknęła chłodno, cofając się o kilka kroków i stukając ostrymi paznokciami o tablicę, na której widniał początek cytatu, który z jakichś powodów miał związek z ich lekcją historii. „Żyj tak, jakbyś miał umrzeć jutro”.
Przegryzłam dolną wargę wpatrując się w słowa nakreślone na tablicy, jakby magicznym sposobem miały się tam pojawić kolejne. Nieświadomie stukałam paznokciami o ławkę, w rytm nienormalnie głośnych wskazówek zegara.
-..Ucz się tak, jakbyś miał żyć wiecznie, panno Lee. Z naciskiem na to pierwsze –rzuciła z westchnieniem ukazującym jak bardzo naprawdę ma nas wszystkich w dupie i nie wierzy w jakikolwiek stopień inteligencji „dzisiejszej młodzieży”.
-Jedno jest pewne, wiecznie młoda nie będzie, a puki co to jedyny jej atut.
Skierowałam raptownie głowę, w kierunku, z którego dobiegły szepty. Zmrużyłam oczy zdając sobie sprawę, że autorką tej nietrafnej oceny okazała się być Kacey. Profesorka –ku mojemu zdziwieniu– zwykle wyczulona na wszelkie szepty i przewinienia, zdawała się ignorować słowa padające z ust rudowłosej dziewczyny.
-Jaki to ma właściwie związek z naszą lekcją?
-Hinduizm –odparła, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie. Otwierała właśnie usta by powiedzieć więcej, lecz przerwał jej brzmiący z korytarza dzwonek.
Odetchnęłam z ulgą.
-Na jutro przygotujecie referat o życiu, działalności i filozofii Mahatma Gandhiego.
Zanotowałam na marginesie polecenie i czym prędzej wysunęłam się z ławki, zabierając przy tym swoje rzeczy. W drodze do wyjścia, z niewyjaśnionych powodów moją uwagę przeciągnął cień, który przemknął za oknem na drugim końcu klasy. Nie był cieniem ptaka, ruchu liści na drzewie.. moja wybujała wyobraźnia –jak się później okazało, całkiem słusznie –podpowiedziała mi, że był to cień jakiejś osoby.. bardzo, bardzo szybkiej osoby. Na tyle szybkiej, że nawet ludzkie oko nie potrafiło zarejestrować szczegółów.
-Żyj tak, jakbyś miała umrzeć jutro Bri.
Stałabym w dalszym ciągu, skołowana na środku przejścia, gdzieś pomiędzy jawą, a snem, gdyby nie głos Deveona, który mnie z tego otępienia wyciągnął. Stał nie więcej jak pół metra dalej, pochylając się ku mi.
-Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła... –ciągnął podchodząc krok bliżej, na co ja z niewiadomych przyczyn cofnęłam się o krok, przyciskając do piersi otwarty w połowie notes. –Chyba nie wzięłaś tych słów na poważnie? Filozofowie –parsknął, lekkim duchem, jakby nie zauważając tego, że się odsunęłam. –Myślałem, że epokę straszenia ludzi nadchodzącym końcem, ulotnością chwil i wszelkiego szczęścia, kroczącej za tobą jak cień śmierci, mamy już za sobą.
Odetchnęłam głęboko, zbierając myśli. Właściwie dlaczego się tak zachowywałam? Coś mi się przewidziało. Od rana byłam rozkojarzona. Stąd pewnie też zdenerwowanie na Kacey. W końcu.. Deveon przy zdrowych zmysłach czy nie, nigdy by się nią nie zainteresował.
![](https://img.wattpad.com/cover/13882536-288-k768790.jpg)
YOU ARE READING
Królewna Śmierci
RandomWychowana w "złotej klatce" Brianna, wiedziała jakie ma być jej życie. Przykładne. To bez wątpienia. Miała nadopiekuńczych rodziców, chłopaka, który wskoczyłby za nią w ogień i swoją nemezis. Zdecydowanie normalne, prawda? Nic z tego. Przeznaczenie...