Rozdział Dwudziesty Siódmy

439 44 2
                                    

{Briannah}

Ciemność.

Pamiętam, że było ciemno.

Wszystko było ciemnością.

W takim razie...musiało nie być nic. Prawda?

-Złaź ze mnie! -krzyknął głos, całkiem nieprzyjemny, ociekający pogardą głos.

Grzmotnęłam o ziemię. Bolało. Chociaż to chyba wciąż nic w porównaniu z tym jak bolała mnie teraz głowa. Mój Boże, moja głowa. Bolała. Chyba jednak nie znajdowałam się w nicości, ciemności czy jakiejkolwiek innej „ości”, bo tam na sto procent nie powinno mnie boleć.

No, poza ciemnością, w którą właśnie miałam zamiar ponownie zapaść.

-Do cholery, ocknij się! Nie zasypiaj. No nie zasypiaj mi tu! Znowu! -ten sam głos wtargnął w moją ciemność. Żałowałam, że nie mam już do czynienia z nicością, bo zaczynało mi być tu tłoczno. Zakładając, że potrafiłam to „tu” umieścić w jakiejkolwiek płaszczyźnie.

Nieprzyjemnie chłodne, lepkie palce dziabnęły mnie w oko, następnie torując sobie drogę do powiek i łuku nad brwiami. Miałam wrażenie, że dotyka mnie wielki ropuch. Wzdrygnęłam się na tę myśl. Obce palce uniosły mi powieki i pośrednio poraziły mnie jaskrawymi promieniami słonecznymi. Moje oczy instynktownie uciekły w głąb dłoni, dając tym paluchom wyraźnie do zrozumienia, że nie bawię się w tą grę.

-Skoro tak...-podjął uparty głos, będący nieproszonym gościem w przerwanej ciemności -pamiętaj, że nie pozostawiasz mi wyboru.

Zmarszczyłam brwi. O jakim do cholernego licha wyborze on prawił?

Poczułam jak intruz się cofa, więc sama uspokoiłam się nieco. Być może to oznaczało rezygnacje i w gruncie rzeczy, pomimo całej jego nieproszoności, byłam wdzięczna, że się poddał, pozostawiając mnie i moją ciemność. Same sobie.

Dopóki ta sama dłoń, do której przynależały chłodne, lepkie palce nie zadała mi całkiem siarczystego policzka. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i zanim to do mnie dotarło miałam już szeroko otwarte oczy i usta, a ciało gwałtownie poderwało się do siadu co najmniej prostego.

-Co do chole...Meredith! Odbiło ci? -warknęłam na nią, nie myśląc o właściwości swojej reakcji. Moja dłoń wyprzedziła moje zamiary i już masowała pulsujący policzek.

Winowajczyni wzruszyła beztrosko ramionami i podniosła się z miejsca gdzie dotąd kucała.

-Zasypiałaś. Tylko tego mi jeszcze brakowało- mruknęła bez cienia...czegokolwiek w głosie.

Kiedy w końcu się się odsunęła i pozwoliła mi na szersze pole widzenia rozejrzałam się wokół. Niczym nie przypominało to obumarłego pola walki, które było ostatnim co kołatało mi w głowie. Oh, było jeszcze urwisko, upadek i lot i szczerze mówiąc nie dziwiłam się, że mój mózg wcisnął to wspomnienie w swój najodleglejszy zakamarek, i równie szczerze z chęcią pomogłabym mu się go pozbyć. Z tą świadomością mój potworny, ultrakacowy ból głowy przestawał stanowić niepokojącą zagadkę.

Królewna ŚmierciWhere stories live. Discover now