{Briannah}
Droga do ówczesnego domu Henry’ego Martineza okazała się krótsza niż przypuszczałam, po jakby nie patrzeć zbiegłym przed śmiercią mężczyźnie. Sądziłam, że żył gdzieś w ukryciu w obawie przed rozpoznaniem.
Nic z tych rzeczy.
Mieszkał w odnowionym dworku epoki klasycyzmu, w jednej ze schludniejszych dzielnic miasta i o ile intuicja mnie nie myliła, a nie robiła tego na pewno, okupował tą zabytkową budowlę zupełnie sam.
Przez całą drogę, która jak się okazało biegła przez centrum miasta, kuliłam się na fotelu, pomimo późnej pory obawiając się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać, nie potrzebnie skoro byłam duchem.
W czasie jazdy, żadne z nas nie podjęło się rozpoczęcia rozmowy. Moje myśli wypełniały wydarzenia z ostatnich 24h, także to jak mogę tak po prostu siedzieć w aucie, ramie w ramię z człowiekiem, który precyzyjnie obmyślił i dokonał planu zabicia mnie.
-Meredith twierdziła, że Ofiary nie mogą zostać Łowcami. –zauważyłam z przejęciem, gdy prowadził mnie ścieżką wzdłuż podjazdu, do drzwi wejściowych. Była to jedna z nielicznych informacji z Zaświatów, jakie udało mi się zapamiętać, głównie przez samą logikę. Zwierzyna nie może zostać drapieżnikiem.
-Anioł miał racje, nie mogą. Dlatego Henry nie rozumie czego chica tu szuka. –zatrzymał się na krok przed drzwiami i obrócił do mnie, jakby zamierzał uniemożliwić mi wejście.
-Obiec… Henry obiecał pomoc. –postanowiłam dostosować się do jego sposobu mówienia, by załagodzić w pewien sposób jego zmienny temperament.
-Tak, tylko…
-Nie. –ucięłam zdecydowanie. –Nie jestem tu z twojego powodu, mam problem i ty mi pomożesz.
-Bien, bien. Chica wejdzie.
Rozchylił drzwi odsuwając się krok w bok bym mogła przejść. Rozluźniłam się o ile to w ogóle było możliwe.
Przekroczyłam próg domu, znajdując się w rozświetlonym, pomimo nocy i tymczasowej nieobecności właściciela salonie, zdobionym jasnymi barwami. Zdecydowanie bardziej przypisałabym wystrój wnętrza do pary kochających się seniorów niż do latynoskiego kawalera. Salon był przestronnym pokojem z dwuskrzydłowym wyjściem na teraz spowity mrokiem taras. W centralnej jego części ustawiony był niski szklany stół, z trzech stron otoczony trzyosobową kanapą i dwoma fotelami, jak cała reszta w kolorze kawy z mlekiem. Dużą ilością mleka.
Nigdzie jednak nie widziałam rodzinnych zdjęć. Domyśliłam się, że Henry musiał mieszkać tu jeszcze przed śmiercią. Minęło zbyt mało czasu od jego…powrotu, by mógł się dorobić takiego przybytku.
-Dlaczego postanowiłeś wrócić? Tęskniłeś za pustym domem?
-To nie tylko pusty dom –odezwał się obronnie, kucając przed wmurowanym w ścianę kominkiem. Szturchnął żeliwnym pogrzebaczem zwęglone do czarności drewno. –Dla ciebie nim jest, dla mnie jest moim miejscem, moją wolnością. Nie widząc tu żadnych śladów po rodzinie czy przyjaciołach masz to miejsce za wyjątkowo smutne, prawda? Dla mnie jest szczęśliwe i przyjazne, bo do niczego mnie nie zobowiązuje. Jest moją kwintesencją życia.
Przełknęłam ślinę, orientując się, że powoli otwieram usta. Nie mogłam dojść do tego czy to sens jego słów wywarł na mnie takie wrażenie, czy też to, że były jednymi z pierwszych, które faktycznie brzmiały w „normalny” sposób.
-Mam trzydzieści cztery lata –ciągnął. –Co teraz stoi mi na przeszkodzie, wprowadzenia do tego domu rodziny?
-Mówisz o tym tak po prostu? Ja miałam…mam siedemnaście lat! Myślisz, że to w porządku wymienić moje życie na twoje?
![](https://img.wattpad.com/cover/13882536-288-k768790.jpg)
YOU ARE READING
Królewna Śmierci
DiversosWychowana w "złotej klatce" Brianna, wiedziała jakie ma być jej życie. Przykładne. To bez wątpienia. Miała nadopiekuńczych rodziców, chłopaka, który wskoczyłby za nią w ogień i swoją nemezis. Zdecydowanie normalne, prawda? Nic z tego. Przeznaczenie...