Rozdział Piąty

1.1K 90 4
                                    

{Briannah}

Stąpałam niepewnie i ostrożnie, każdym kolejnym krokiem badając nowy grunt pod nogami, jakby w obawie, że ziemia się zapadnie, a nicość, która ją pochłonie, pochłonie także mnie. Co gdyby się dłużej zastanowić nie byłoby takim złym rozwiązaniem. Zmory Zaświatów, które wykreowała moja wyobraźnia zdawały się czaić za rogiem i pod każdym następnym kaflem podłogi.

Kierując się instynktowną potrzebą oddalenia się od moich nieumarłych Anielskich, Demonicznych lub nieokreślonych rówieśników dotarłam do skrytych w ściennej wnęce krętych schodów.

Gorzej już chyba być nie może, powiedziałam sobie w duchu i weszłam na pierwszy stopień z chwilą gdy w budynku rozległy się dzwony. Nie kościelne. Powiedziałabym, że co najmniej katedralne. Przypominając sobie, że znajduję się przecież w szkole, domyśliłam się, że był to dzwonek. Osłupienie puściło i ponownie ruszyłam w górę po schodach. Nawet gdybym wiedziała, do której klasy mam się udać, nie sądziłam, że byłaby w stanie siedzieć teraz na lekcjach i coś z nich wynieść.

Nie sądziłam by ktokolwiek był w stanie to zrobić.

Zacisnęłam dłoń na chłodnej poręczy. Świecznik wiszący pod sufitem kilkanaście stopni niżej już dawno przestał dla mnie świecić, a gdy zorientowałam się, że schody także się skończyły, przymrużyłam oczy by dostrzec cokolwiek w tym półmroku. Od gładkiego skrawka mosiężnej powierzchni naprzeciwko mnie odbił się refleks światła, to też przysunęłam się po omacku bliżej, a moja dłoń natrafiła na klamkę. Wahałam się jedynie chwilę, po czym ją nacisnęłam.

Po wyglądzie drzwi i całego budynku spodziewałam się, że przez korytarz poniesie się niemiłosiernie głośne skrzypnięcie, jednak dobra passa trwała i drzwi ustąpiły z cichym pstryknięciem otwierając się na całkiem nowe dla moich zmysłów pomieszczenie.

Powietrze wypełniała słodkogorzka goździkowa woń, nadająca mu trochę duszności. Na mahoniowych ścianach tańczyły cienie otoczone złoto brązową poświatą rzucaną przez rozpalone niemal w każdym wolnym skrawku pokoju świece. Zapewne stąd pochodziło to ciepło.

Weszłam do środka zostawiając drzwi uchylone na wypadek gdybym musiała się stąd szybko ewakuować. Wewnątrz zapach był jeszcze bardziej intensywny co dawało mi dziwnie przyjemne uczucie. Podeszłam do przyciemnionego okna i po raz pierwszy od mojej śmierci ujrzałam ogrom tego miejsca. Za murem odgradzającym szkołę od reszty Zaświatów rozciągały się rozpalone od słońca niezliczone łąki przykuwające uwagę swą niezwykłością i niewielkie gaje rozsypane na całym horyzoncie. 

Pomieszczenie najprawdopodobniej spełniało rolę kaplicy, a pod przeciwległą ścianą ustawiono kaskadą kilkanaście świec. Wszystkie jaśniały tym samym ciepłym blaskiem –prócz jednej. Stojąca na samym szczycie, nadtopiona kremowa świeca wydawała się być używana najczęściej, co dziwne, bo była zgaszona. Przystanęłam przed ołtarzykiem i sięgnęłam po pudełko z zapałkami. Nie powinno być problemu jeśli zapalę jedną, pomyślałam zbliżając płonącą główkę zapałki do knota świecy, płomyk szybko przeskoczył, a niepozorny ogarek rozświetlił niedorzecznie dużym płomieniem znacznie więcej niż wszystkie świece razem wzięte. Cofnęłam się gdy ciepło buchnęło mi na twarz.

Ze skupieniem jakiego brakowało mi na lekcjach, wpatrywałam się jak płomyk ciemnieje zupełnie jakby gasnął, lecz zamiast tego stawał się coraz większy. Jego barwa szybko przeszła ze złota w purpurę i przeistaczał się w ten sposób dopóki nie stał się zupełnie czarny. Zdałam sobie sprawę, że podczas tego wszystkiego miałam szeroko otwarte usta, dlatego rozejrzałam się w obawie, że ktoś mógłby mnie zobaczyć. Upewniwszy się, że byłam tu sama powróciłam spojrzeniem do ołtarzyka i znów oniemiałam. Z czarnego płomienia unosił się dym, formujący się w gęstą popiołową mgłę. Rozsądek podpowiadał mi, że to na taki moment zostawiłam uchylone drzwi i właśnie teraz powinnam uciekać, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa, zamarłam gdy w kłębach dymu zaczął pojawiać się obraz.

Królewna ŚmierciWhere stories live. Discover now