Rozdział Szesnasty

735 60 2
                                    

{Trey}

Obudziłem się niedługo po wizycie we śnie Brianny, machinalnie zakrywając przedramieniem oczy, w ochronie przed rażącym światłem jarzeniówek.

Ściągnąłem brwi odsuwając minimalnie rękę by móc niepostrzeżenie rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym jak się nie myliłem, ktoś sobie w najlepsze grasował.

Mianowicie Kimś była Meredith.

Mimo upływu tylu lat jej włosy wciąż wydawały mi się nienaturalnie jasne. Za życia Mer była kasztanowłosą dziewczynką. Bynajmniej do niej jako takiej właśnie dziewczynki przywykłem. Wiecznie roześmiane zielone oczy, które nawet pod wpływem obrzydliwych zapędów naszego ojca pozostawały w ten łamiący serce sposób niewinne.

Teraz nie pozostał po nich nawet ślad.

Nie tylko dlatego, że jak całe jej ciało przeszły przemianę w niższego rangą Anioła Stróża. Przemianie uległa też cała jej osobowość, a ja nie potrafiłem zrozumieć w którym momencie to się stało. Jakże bym mógł, skoro niedługi czas po trafieniu tutaj nasze drogi się rozeszły. Ja obrałem swoją dosyć szybko, a bycie Demonem wydawało mi się najnaturalniejszą rzeczą jaka mogła mnie tu spotkać. Z jakiegoś powodu Meredith uplasowała się po jaśniejszej stronie mocy. Zyskała tą całą aureolę, zdolność do rozgrzeszania i wpływania na emocje innych. To nie było zaskoczeniem. Bo poważnie ta dziewczyna ze wszystkim co przeszła, wciąż była nieskazitelnie dobra, chociaż teraz patrząc na jej zgarbione ramiona zaczynałem się zastanawiać czy ta ciemniejsza strona nie była w niej od zawsze.

-Zgubiłaś coś? –Odezwałem się przerywając ciszę. Obserwowałem jak jej sylwetka zesztywniała, a ręce cokolwiek robiły przeszedł dreszcz. Rozpoznałem ten charakterystyczny ruch jej ust, gdy przełknęła ślinę i obróciła się w moją stronę, usiłując przybrać ten spokojny, zrównoważony Anielski wyraz twarzy. Pudło, pomyślałem wcale na jej twarz nie patrząc. Skupiłem się na rzeczy, którą chowała za plecami. –Ostatnim razem spaliłaś się ze wstydu widząc mnie w ręczniku, a teraz wchodzisz tu tak po prostu kiedy mógłbym mieć na sobie jeszcze mniej?

I nie tylko ja sam, dodałem w myślach. Na swoją obronę przypomnę, że Aniołem nie jestem i nie straszny mi seks przedmałżeński czy choroby weneryczne. Wszyscy jesteśmy martwi, to w tym przypadku jest plusem.

Skopałem z siebie cienką, białą pościel i spuściłem nogi, bosymi stopami uderzając o drewnianą podłogę.

-No? –mruknąłem przeczesując palcami potargane włosy.

-Nie dostarczyłeś raportu, wiesz, że rada nie lubi czekać –odparła unikając mojego spojrzenia, co było pierwszym błędem, bo dało mi do zrozumienia, że musi coś ukrywać, ale jakie miała wyjście? Gdyby spojrzała mi w oczy, też mógłbym to odczytać. Dlatego tak ciężko okłamać Demony. Są w tym najlepsze. –Chciałam go donieść za ciebie. –ciągnęła. Nie umknęło mojej uwadze, że podczas tych kilku słów znalazła się znacznie bliżej drzwi niż wcześniej, wciąż ściskając coś za plecami.

Uśmiechnąłem się półgębkiem i wskazałem na szafkę przy łóżku i na przytrzymywany przyciskiem do papieru, arkusz kilku ręcznie zapisanych kartek wszystkich podpisanych na marginesie „T. Morgan”.

-Jak zwykle nie widzisz niczego co leży pod twoim nosem. –Zaśmiałem się. Znacznie łatwiej przychodziło mi udawać normalność. Być może Meredith wynalazła wspaniały plan by wrócić do życia i oszukać tym wszystkich, ale wciąż nie potrafiła kłamać. Rumieniła się po koniuszki uszów, a usta jej drżały. –Możesz je wziąć, w końcu po to tu przyszłaś?

Uniosłem ponaglająco brew, kiedy wyraźnie usiłowała wymyśleć coś na poczekaniu. Byłbym głupi myśląc, że faktycznie przyszła tu po moje raporty. Meredith to wiedziała, była pewna, że nie ma żadnych raportów i będzie się mogła bezpiecznie wycofać gdy tylko znajdzie to czego szukała.

Królewna ŚmierciWhere stories live. Discover now