Rozdział Pietnasty

679 62 4
                                    

{Briannah}

Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a w efekcie zachwiałam się zatrzymując się gwałtownie, całkowicie zmrożona.

Teraz nabrałam odczucia, że do tej pory cały świat pędził, a gdy zatrzymałam się ja –zatrzymał się on. A w tym zaimku krył się zarówno owy „świat”, jak i Deveon, który  na mój widok wykazał całkiem różnorodną gamę uczuć, poczynając od zdziwienia, przemieszanego z irytacją, a kończąc na baczeniu i cieniu niepokoju.

Musiał mieć mnie za wariatkę, pomyślałam.

 Oczywiście nie zamierzał się obrócić. Zupełnie jakby faktycznie odpychał od siebie ewentualną myśl, że to naprawdę, wciąż byłam ja i nie zamierzał mi wierzyć. Przeszło mi nawet przez myśl, że spodziewał się ataku, gdy tylko spuści mnie wzroku.

Ułamek sekundy później wiedziałam już, że się myliłam. Owszem miał mnie w zasięgu wzroku, patrzył w moim kierunku, ale to nie na mnie spoczywał jego zwykle bystry, lecz nieco przyćmiony wzrok. Z początku odniosłam wrażenie, że przebijał mnie na wylot, ale to na czymś za mną był skupiony.

Kompletnie zapominając o Łowcy obróciłam się instynktownie, chcąc spojrzeć co takiego przykuło uwagę chłopaka, bo nawet mój wewnętrzy radar zaczął wyczuwać coś niepokojącego. W tamtej chwili nie było mi dane dostrzec nic, poza charakterystycznymi, srebrzystobiałymi prostymi włosami unoszącymi się wraz z ruchem rąk ich posiadaczki.

Coś ciężkiego uderzyło mnie w tył głowy, a ja niemal z miejsca osunęłam się na ziemię.

Równie dobrze mogłam roześmiać się nad bezradnością swojego losu.

Ktoś włożył w to uderzenie wiele siły, ale nie było chaotyczne. Wyraźnie sprawcy nie zależało na mojej śmierci.

Ciężkie powieki opadły, zasłaniając mi już i tak niewyraźne i rozmazane kształty przed oczami.

Obudziłam się jak sądziłam kilka, lub nawet kilkanaście godzin później. Cały mój świat przyćmiewał zwalający z nóg ból głowy, a gdy chciałam unieść dłonie do skroni, by chociaż minimalnie go rozmasować zorientowałam się że szorstki, a zarazem wilgotny materiał krępuje mi nadgarstki. Szczęście w nieszczęściu nie wykręcono mi rąk w ten sam sposób co na filmach, za plecami, przywiązanymi dodatkowo do jakiejś starej niepewnej rury, a zostawiono związane wraz z podkulonymi pod brodę nogami.

Chwilę to potrwało nim odzyskałam całkowitą ostrość wzroku i wtedy mogłam z mniejszym lub większym prawdopodobieństwem określić, że wciąż jesteśmy na terenie magazynów. Jęknęłam cicho, jednak nie wystarczająco cicho, gdyż zwróciło to uwagę siedzącego na lewo ode mnie, za kilkoma prawdopodobnie pustymi kartonami chłopaka. Minęło kilka sekund nim rozpoznałam w nim Deveona.

Wyglądał jakby przeżył tysiąc lat, a na swoich barkach dźwigał ciężar całego świata wliczając w to ten, w którym urzędują żywi jak i ten nieumarłych.

Zaczynałam przypominać sobie krok po kroku okoliczności mojej utraty przytomności. Mężczyzna, który zamierzał się na Dev’a był uzbrojony w będący zapewne ostrym nóż, ale Deveon prócz kilku zadrapań, bladej twarzy i cieni pod oczami nie wydawał się nosić jakichś wyraźniejszych śladów użytkowania ostrego narzędzia. Mimo to wyraźny ból wykrzywiał w grymasie jego twarz i zapewne też pod jego wpływem drżały mu ramiona.

Odruchowo chciałam się podnieść i ruszyć pomóc mu jak tylko mogłam, ale sznurki na moich knykciach krępowały nawet najmniejszy ruch.

-Wszystko.. –odkaszlnęłam czując gryzącą suchość w gardle, zanim jednak zdążyłam podjąć przerwane zdanie, Deveon wszedł mi w słowo.

Królewna ŚmierciWhere stories live. Discover now