Rozdział Dziesiąty

938 78 1
                                    

{Trey}

-Żądam widzenia! –dźwięk mojego krzyku i agresja w nim tłumiona zlały się w jedno wraz z hukiem pięści uderzającej w drzwi. Grupka uczniów śpieszących korytarzem zerknęła na mnie kątem oka, ale nie ośmieliła się podnieść głów lub zatrzymać. Nie chciałem wyprowadzać ich z błędu, ale w tym momencie nie mieli czego obawiać się z mojej strony. Zdawałem sobie sprawę, że jednak moje zachowanie mówi co innego. –Jestem jej Stróżem, sami daliście mi do tego prawo!

-Trey ciszej, błagam, zanim nas ktoś usłyszy… -stojąca za mną, moja uskrzydlona siostra usiłowała za pewne uspokoić mnie swoim cieniutkim głosem. Niestety dla niej, działał on na mnie jak płachta na byka.

-Niech słyszą! –krzyknąłem głośniej uderzając otwartą dłonią w powierzchnię ciemnych, mahoniowo-rubinowych drzwi, w tej samej chwili, w której od wewnątrz ktoś nacisnął klamkę i je otworzył.

W porę cofnąłem rękę, by nie spoczęła na piersi Elizabeth, będącej jednym z niewielu moich zwierzchników, a zarazem tym samym demonem, z którym miałem do czynienia dzisiejszego popołudnia. To właśnie wśród naszej „rasy” dostąpiła zaszczytu zasiadania w Trybunale.

-Morgan. –odezwała się, prawdopodobnie traktując moje nazwisko jako osobliwy rodzaj przywitania, zastępujący zbędne w jej mniemaniu „dobry wieczór”. –Jesteś tu już drugi raz jednego dnia. Szykujesz się na moje stanowisko?

-Jestem pasjonatem niezobowiązujących zabaw, a nie masochistą, Beth.

Usłyszałem jak za moimi plecami Meredith wciąga głośno powietrze.  Wiedziałem, że jej anielska natura dawno zmusiła by ją do powściągnięcia języka. Nawet zanim otrzymała aureolę i Boże błogosławieństwo była osobą ponad przeciętnie spokojną i nad wyraz wychowaną, co było o tyle dziwne, że kilkunastoletnia dziewczyna, po przeżyciach w domu takich jakie miała Meredith, powinna być raczej zdegradowana przez środowisko.

Wytrzymałem wzrok Demonicy. Jej oczy miały niecodziennie rubinowo kasztanowy odcień, a tatuaże biegnące wzdłuż dolnej powieki raczej szpeciły jej starą twarz, niż nadawały jej charakteru, jak to było w moim przypadku.

Tatuaż  był nieodłączną częścią każdego Demona, chociaż rozsądniej byłoby określić go mianem znamienia. Równie charakterystyczną dla nas cechą było zabarwienie gałki ocznej. Właściwie nikt nie wiedział dokładnie co było tego przyczyną, pomijając silne emocje, ale było to zagadnienie względnie ogólne biorąc pod uwagę, że odnosiło się zarówno do emocji dobrych jak szczęście, tak i do negatywnych jak smutek czy gniew.

Miałem prawo przypuszczać, że to ta ostatnia emocja wpłynęła na przejście koloru oczu Elizabeth w głęboką czerń, zalewającą całe białko.

-Co sprawiło, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością? –spytała chłodno, ledwo ruszając, upaćkanymi jaskrawo karmazynową szminką ustami.

Sprawiała wrażenie nieugiętej i niezbitej z tropu, ale w tym wypadku demoniczne oczy były przekleństwem bo pozwalały czytać jak z otwarte księgi. Podobno oczy są źwierciadłem duszy, zgodziłbym się gdyby nie fakt, że żadne z nas duszy nie posiadało.

-Chcesz mi powiedzieć, że nie słyszałaś?

-Mogłabym ci powiedzieć wszystko, a z niczym nie mógłbyś dyskutować, ale koniec końców dotarlibyśmy do tego, że wykrzyczałbyś mi swoją rację, młody Morganie.

Uśmiechnąłem się półgębkiem, w głębi duszy zadowolony ze swojej upierdliwej opinii.

-Jestem Stróżem Brianny i ta o to Anielica twierdzi, że gdy uznam to za potrzebne, przysługuje mi przywilej spotkania się z nią. –Wskazałem podbródkiem na spiętą, białowłosą.

-Śmiem więc twierdzić, że ma ona względne chociaż pojęcie na temat procedur?  -Elizabeth przeniosła wzrok ze mnie na moją siostrę. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo ciężko było dostrzec cokolwiek przez barwę jej oczu. –Rozumiem, że jesteś Aniołem Stróżem?

Obróciłem się w jej stronę. Egoistyczna część mnie chciała teraz wywalić stąd Meredith, nie w jej sprawie tu byłem i nie na niej powinna skupiać się teraz uwaga jednej z trzech osób, które mogą mi umożliwić dotarcie do Brianny. Zacisnąłem mięśnie szczęki usiłując samym spojrzeniem przekazać Meredith, że jej przydatność już się skończyła i powinna wrócić do siebie. Bezskutecznie jak się okazało, bo wlepiała wzrok w rzemykowe bransoletki na swoim pulchnym nadgarstku.

-W zeszłym roku dostałam przydział do ludzkiego chłopaka Deveona Russela. –odpowiedziała, nad wyraz spokojnie, unosząc głowę by dzielnie przyjąć spojrzenie Elizabeth.

Ta z kolei, wyraźnie nieusatysfakcjonowana jej wypowiedzią, mruknęła coś, chowając ręce za plecy.

-Punkt dwunasta w południe, nie gwarantuje ci długiej rozmowy, to zależy od..wielu czynników.

Nie spierałem się z nią. Nie żeby odpowiadał mi jej werdykt. Moją uwagę zaabsorbowało nazwisko w ustach Meredith. Imię jego podopiecznego nie było pospolite, dlatego też utkwiło mi w pamięci.

-Nie wspomniałaś wcześniej, że jesteś bliżej związana z „chłopakiem” Brianny. –zauważyłem, gdy zostaliśmy już sami. Oparłem się o drzwi, które zamierzała otworzyć. –Wiesz to ciekawe, bo Anioły nie powinny kłamać.

-Nie skłamałam, tylko stwierdziłam, że nie ma potrzeby poruszać tego tematu.

-I jako jego Anioł Stróż tak obojętnie podeszłaś do tego, iż został Ofiarą? –ciągnąłem nieugięcie. – Siostro, próbujesz oszukać Demona, a powinnaś dobrze wiedzieć, że jak mało kto jesteśmy niezastąpionymi wykrywaczami kłamstw.

Jej napięcie było wyczuwalne na kilometr stąd. Mi wystarczyło nerwowe drżenie jej ust by je wyczuć.

-Czy Anioł jest dobrą osobą do szukania intryg?

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, odsuwając się od drzwi by mogła przejść. Niezauważalnie dla niej, odprowadziłem ją spojrzeniem, które z kolejnym mrugnięciem stało się całkowicie czarne.

Nie obchodził mnie los tego chłopaka. Nie zacząłem też szukać odkupienia. Pomimo wszystkich rzeczy, które dla mnie były błahe, zdawałem sobie sprawę jaka odpowiedzialność ciąży na Stróżu i czym skutkuje niewywiązanie się z jego obowiązków.

Ujmując wszelkiemu mojemu zainteresowaniu tą dziewczyną, które było dla mnie –mężczyzny- naturalne, odczuwałem całkiem nowe zobowiązanie wobec niej.

Nie żałowałem początku. Blondwłosa dziewczyna ujęła mnie swoim zadziornym charakterem, który był tak zwodniczy w porównaniu z jej niemalże Anielskim wyglądem.

Z powodów zupełnie nie przypominających mnie samego zdecydowałem się zgłębić temat „stróżowania” i powód, dla którego będąca dotąd czystym wcieleniem Anioła Meredith, była zmuszona ukrywać przede mną prawdę.

Udałem się do miejsca, którego nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się ujrzeć z bliska.

Udałem się do biblioteki.

Królewna ŚmierciWhere stories live. Discover now