— Nie pal — powiedział on, z cichym rozbawieniem wymalowanym w głosie. W tyle rozbrzmiało nagle ciche prychnięcie.
— Mój zamek — zaczął mówić niski, czarnowłosy mężczyzna, swoim lekko zachrypniętym głosem. — Moje zasady.
Tutaj klamka opadła. Zielonooki nie kontynuował swych wywodów, a ciemnowłosy nie próbował ich podważać.
Cisza.
Trawy nadal szumiały, pośród świstu wiatru, a pomarańczowe światło słoneczne wciąż pieściło dwie, męskie, opalone twarze, gdy tak bacznie patrzyli przed siebie, w jeden niebanalny punkt.
Metalowa krata przed nimi lekko się trzęsła, a kupa żelastwa co chwilę dawała o sobie znać – gdy drobna puszka spadała w dół, kolejno uderzając o stare, lekko zardzewiałe przedmioty i gromadząc się w niewielkie sterty, pomiędzy długimi grzywami zielonych traw.
— Wiesz co? Zgubiłem rachubę czasu — szepnął zielonooki i zerknął w bok, mrużąc oczy i formując z palców dłoni niewielki daszek, byleby spojrzeć na tą ponurą twarz, obok swojej.
— Skoro zgubiłeś na dobre, szukanie jest daremne — westchnął drugi i rozsiadł się wygodniej w bagażniku. — Zacznij w końcu żyć. Przestań liczyć coś, co jest tylko głupią iluzją — dodał, a świerszcz zaczął cicho grać swoją popisową melodię.
CZYTASZ
P A T O S | Riren |
FanfictionKilkaset godzin razem, słodki stan uniesienia, wiara w coś nieistniejącego. Nie oczekiwali patosu z nieba. Nie chcieli czegoś, co zakłóciłoby ich podróż. Po prostu byli, demaskując swoje wady i zalety, swoje kłamstwa i korzyści z nich płynące. ~ #4...