Zawsze jest jakieś ale. (Rozdział II)
Jeden dobry lekarz świata nie zbawi. (Rozdział II)
Poza tym, nie śmiecę, a na coś umrzeć muszę. (Rozdział III)
— Levi. Isabel i Farlan nie żyją — słaby, drżący głos odezwał się z drugiej strony telefonu, wprawiając ciało początkującego psychologa w niepohamowane drżenie. Zagryzł mocno wargę, zgiął się w pół, analizując te słowa jeszcze raz i wbił wzrok w swoje wypastowane buty. Oparł się o jasną, nieskazitelnie czystą ścianę i zaczerpnął jeszcze kilku głębokich wdechów, z myślą, że jeśli tego nie zrobi, lada chwila zemdleje.Zachwiał się jeszcze, robiąc niechlujne koło wokół własnej osi, ułożył dłoń na komodzie, opierając się jednakowo o stary mebel i zacisnął oczy.
— Rozumiem. — Jego głos był spokojny, opanowany i w nadmiarze neutralny. To rozumiem wypłynęło z jego warg w sposób tak pusty, że można było nazwać to lekceważącą odpowiedzią, godną w sytuacji, gdy ktoś przypadkowo stłukł ostatnie jajko, potrzebne do ciasta.
Odłożył słuchawkę, ignorując głośne protesty, z niej dobiegające i ponownie, z hukiem, oparł się o ścianę. Szybko, z kieszeni płaszcza, uwieszonego na haczyku, nad komodą, wyciągnął paczkę papierosów, starając się opanować drżenie dłoni i wygrzebał z niej nerwowo peta. Wsunął go do ust i strzelał przyciskiem zapalniczki jak narwaniec, by tylko poczuć choć odrobinę, wmówionej sobie, ulgi ciepła.
Od tego momentu, życie Levia Ackermann'a już nigdy ni było takie same.
Mówiono o nim, jak o dziwaku – był w mniemaniu innych jednostką normalną, tylko z pozoru – ale nawet to, nie wbijało mu noża w plecy.
Grał – na gitarze, przed znajomymi. Starał się zapomnieć o wszystkim, co do tej pory miało miejsce. Jego fach przestał go satysfakcjonować – bo cóż przyjemnego jest w wysłuchiwaniu problemów innych, jeśli samemu, nie można sobie poradzić z własnym, niezaprzeczalnym i pustym ja? Wielu rzeczy pojąć już nie umiał, wiele odbierał w sposób różny niż wcześniej. Czy kilka miesięcy temu, popatrzyłby zafascynowany na grajka, bez konkretnego talentu, który maltretował swoje skrzypce w sposób karygodny? Oczywiście, że nie! Któż by marnował czas na takie błahostki? Tymczasem, teraz, patrzył na ten obraz, niby zakochany. Śledził wzrokiem smyczek, energicznie przesuwający się po strunach i nieraz wprowadzający fałsz w tej nerwowej, narwanej melodii.
Nie wiedział w tym nic, co byłoby złe. Pokochał szczerość, na którą wcześniej uwagi nie zwracał, coraz częściej bywał w teatrze, coraz bardziej rozumiał ludzi i ich psychikę.To co banalne, zaczęło go interesować, na równi z tym, co niebanalne.
Wiecznie widziano go z papierosem w ustach – zamyślony, w dużym, szarym płaszczu, który powiewał na wietrze, przemierzał uliczki Zgorzelca. Wuj od zawsze chciał, by robił coś produktywnego. Spełniał się zatem – praca do siedemnastej, odpoczynek trwający pół godziny i polegający na zjedzeniu zupy i przeczytaniu kolejnych czterdziestu stron Poradnika Kulinarnego, a potem... Och! O godzinie osiemnastej, równo, Levi Ackermann od połowy grudnia, stawiał się w teatrze i grał. Nieważne co! Nieważne gdzie! On grał – niesiony z kwestiami do przodu, bez krępacji, bez jakichkolwiek blokad. Od zawsze miał do tego dryg. Jego głos był donośny, stanowczy, stworzony wręcz do tego, by inni także mogli upajać się tą barwą.
Inni aktorzy go lubili, o ile można nazwać tak, to uczucie sympatii, nieco połączone z zazdrością i podziwem. On za to, nie przejmował się niczym, prócz swoją pasją, którą kochał najznakomiciej i najgorliwiej. Chciał zapomnieć o nich, a scena, wydawała się być najlepszym słuchaczem jego zranionego, a ukrytego głęboko, pod grubą warstwą lodu, serca.
CZYTASZ
P A T O S | Riren |
FanfictionKilkaset godzin razem, słodki stan uniesienia, wiara w coś nieistniejącego. Nie oczekiwali patosu z nieba. Nie chcieli czegoś, co zakłóciłoby ich podróż. Po prostu byli, demaskując swoje wady i zalety, swoje kłamstwa i korzyści z nich płynące. ~ #4...