Rozdział VIII

1.9K 218 36
                                    

Na mojej scenie będzie grał tylko ten, kto też na to zasłuży. 

   Słońce wolno zbliżało się ku górze, nabłyszczając srebrne, niby ponure, niebieskie niebo, które jakby zanosiło się złotem od horyzontu, ku chmurom, wznosząc nadzieję do opuchniętych oczu chłopaka o czekoladowych włosach. Siedział on w ciszy, na ziemi, wgapiając się w widok przed sobą rozpaczliwie i doszukując się jakiegokolwiek pocieszenia ze strony natury. 

   — Wiesz czym jest nawrócenie? — zapytał cicho, swoim drżącym głosem i popatrzył na mężczyznę, który w chwili obecnej, ułożony był na jego kolanach; czarne kosmyki, rozpływały się niby, płynąc od czubka głowy, przez nieco zakrwawione nogawki dżinsowych spodenek szmaragdookiego, a kończąc swój ciemny strumień w powietrzu, poodginane na wszystkie strony.

   — Wiem to na swój sposób. Mam swoje poglądy, moje własne myśli — odparł spokojnie, niby obojętnie i popatrzył w niebo, swoim rozpływającym się wzrokiem. 

   Był blady, oddychał nieco wolniej, niż jeszcze kilka godzin temu – otwierał swoje ciepłe, nieco szorstkie wargi i nabierał do płuc powietrza. Mnóstwo ozonu i zapachu gleby, który unosił się nad ziemią po deszczowej nocy, wypełniał jego organizm, dotleniając każdą, zmęczoną komórkę. Suche wargi zostały dotknięte przez miękkie, czerwone opuszki palców, które pogładziły je w czułym geście. Levi zmarszczył brwi.

  — Nawróć się. To. Co to jest, do cholery? — Eren uniósł białe pudełko ku górze, doskonale wiedząc, po cóż one czarnowłosemu.

   Jasne, szmaragdowe oczy, przyozdobione złotymi plamkami, które były niby monetami, rzuconymi na świeżą, mokrą od deszczu, trawę, zalśniły ciekawie, a ponownie. Wtórny deszcz pozwolił na to, by te gęste trawy, zostały zalane srebrnymi kroplami, które w ułamku sekundy – niepohamowanej chwili, spowijającej nikle ich umysły – spłynęły po karmelowym, chłopięcym licu i zawahały się przy brodzie, kiwając się chwiejnie na boki, by w końcu, nadal zamroczone, opadły na materiał zielonej koszulki, znacząc po sobie mokry, bratni ślad.

   Słowa czasami zanikają we mgle niewyraźnych myśli.  Tak było w tej chwili – usta czarnowłosego zastygły, zaciskając dwie, popękane wargi w jedną, wąską linię, a tylko szczupła dłoń uniosła się ku górze, spoczywając powierzchnią opuszek palców na zaokrąglonym, karmelowym policzku. Nie chciał, by kiedykolwiek ktoś przez niego płakał – nie chodziło tu już o wyrzuty sumienia, bo ich nie posiadał, aczkolwiek o sam fakt, że te srebrne, niby krople rosy, spływały w dół policzków Erena ze smutku, albo i zawodu. Levi nie lubił się tak czuć i znał te emocje, zatem, strzegł innych przed ich doznawaniem. 

   Wytarł mokrą kroplę i położył dłoń na jego czekoladowych włosach, które były tak okropnie potargane przez nocną burzę, że aż matowe i nieprzyjemne w dotyku. Zmarszczył brwi i uniósł się do siadu, by spojrzeć na tę twarz naprzeciwko siebie; zdrowsza, nieco pulchniejsza, wyglądająca dziecinnie i urokliwie, była skierowana w stronę tej bladej i zmęczonej. Levi myślał nieraz, że on wyglądał tak jeszcze niedawno, gdy jego płuca pracowały intensywnie, ale zdatnie i nienagannie. To nie zazdrość – nie. Ackermann nie był tym typem; zakłamanym i wiecznie zazdrosnym. Och nie. On tylko myślał, intensywnie i sensownie, póki mógł; mówił jak najwięcej, póki nie sprawiało mu to trudności. Był sobą, póki miał na to szansę.    

    — Rak. Zjebane płuca — wyjaśnił i szarpnął się ku górze – szczupłe kolana wyprostowały się, strzykając donośnie. 

   Spojrzał na Erena. Uniósł brwi i po chwili chwycił za jego rękaw, pociągając go u górze. Sam jęknął z bólu, nie mówił jednak nic.

P A T O S | Riren |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz