Rozdział IV

2.5K 283 87
                                    

Taka sytuacja miała miejsce dwa razy.

   —Eren! — Armin, chłopak z jasną, blond czupryną, chciał złapać za jego karmelową dłoń, otwierając usta w akcie paniki i machając na zmianę rękami, niczym opętany.

   Nie zawsze jednak, wszystko szło po jego myśli – bowiem, bezwładna dłoń, pozbawiona jakichkolwiek reakcji nie chwyciła tej jego. Tej jaśniejszej, słabszej, a jakże pomocnej i chętnej do tego, by wesprzeć przyjaciela, a on sam, załamał swoje chude, chłopięce ramiona bezsilnie.

   Plusk!

Drobne ciało ruchliwego sześciolatka, wylądowało w głębokiej, zielonawej i niezbyt czystej wodzie, a ona, uniosła się niespokojnie, jakby chciała jeszcze podkreślić gwałtowność tego skoku, uprzedzonego poślizgiem.

   Była to ich mała tradycja – gdy dziadek Armina wyjeżdżał na ryby, w sobotni poranek, musztardowe słońce dopiero co tuliło linię horyzontu, a koguty zaczynały piać – Eren z Arminem, pakowali już kanapki do koszyka i biegli pośpiesznie do czarnego audi, by tam, zapiąć pasy i pośpieszyć dziadka, by wcześniej wyruszyć na połów ryb.

Nikt jednak nie przeczuwał, że jeden z nich, nagnie tradycji i wpadnie do wody, ślizgając się na niewielkim okoniu, który spadł dziadkowi z wędki, a drugi zacznie panikować, niczym mały kurczak.

   Eren do tej pory, pamiętał, jak niemiłosiernie bolała go głowa, a czaszka wręcz pulsowała, jak uzbrojona bomba, gotowa do eksplozji. Jak mocno zaciskał oczy przerażony i to, jaka woda była lodowata – aż jego ciało zdrętwiało, a wargi zbladły.

   Myśli rozpływały się pod taflą jeziornej wody, a jego ciało unieruchomiło się odruchowo, jakby ktoś im tak nakazał. Co gorsza – tym kimś nie był Eren.

   Potem były ramiona.

   Szatyn nigdy nie wiedział dlaczego, ale utożsamiał je z ramionami młodego boga – Apollo. Odkąd tylko poznał go na historii, nie widział nikogo innego, poza nim. Zawsze wyobrażał sobie tę postać na kilkanaście, równie pięknych sposobów. Silne, acz chude ramiona wyciągnęły go bez zastanowienia. Były mocne, ale opanowane. Wynurzyły go spośród paskudnej paszczy Neptuna i ułożyły na pomoście, jakby nic nie ważył.

   Ręce te, były mu nieznane. Blade, lśniły pomiędzy promieniami, mocno prażącego, słońca. To Eren pamiętał doskonale. Potem krztusił się i ściskał za brzuch, a zachrypnięty, chłopięcy głos, mówił coś do Armina. Nie pamiętał, by słyszał tę barwę jeszcze kiedyś, poza swoją głową – gdzie rozbrzmiewał non-stop.

   Otworzył szeroko swoje szmaragdowe oczy, które zaczęły piec niemiłosiernie, i które wręcz błyszczały na tle brudnej, zielonej wody. Miał déjà vu, dziwne, mocne i okropnie bolesne.

   Woda. Dużo wody! Wszędzie! Wielkie macki mokrego żywiołu oplatały jego ręce i dłonie szybko, zamaszyście, mocno, tak, by ściągnąć go na samo dno i przygwoździć go do niego – pełnego jeziornego robactwa.

   Bał się od zawsze, unikał jak najgorszego wroga. Jego płuca panikowały, on zagłębiał się coraz bardziej, zanikał pomiędzy tą paskudną wodą. Nigdy nie umiał reagować, nie umiał szaleć, lecz teraz, na myśl o mężczyźnie, który był u góry, czuł się jak ostatni wariat na ziemi. Przecież jeszcze miał skończyć recytację! Jeszcze tak wiele chciał mu powiedzieć!

Poetka, samobójczyni,
Loki rozwiawszy fiołkowe,
Nad wodą stoi...
„Safo, co chcesz uczynić?"
„Chcę morze zarzucić na głowę,
By nikt nie dojrzał łez moich..."

   Bicie serca – nad wyraz mocne – trzepotanie nogami wśród wody, jakby to motyl – delikatnie, odganiał powietrze w tył, unosząc się do lotu i ignorując wszelkie niepowodzenia. Eren też chciał być motylem – wznieść się tak wysoko, byleby pozbyć się wszystkich obaw i smutków, złych wspomnień.

P A T O S | Riren |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz