Podczas snu był niespokojny – oddychał szybko, nabierał powietrza do płuc gwałtownie, zupełnie, jakby się dusił. Kasłał, czasami jęczał przez chwilę, jak osoba, której gardło ktoś szarpie mocno – którą ktoś pozbawia oddechu i możliwości, by go zaczerpnąć.
Jako dziecko często chorował – stąd ta trudność z oddychaniem, ani jemu, ani rodzinie, nie wydawała się być czymś niezwykłym, nienaturalnym. Wręcz przeciwnie! Gdyby nabierał powietrza w sposób taki, jak ludzie, bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu, czy matka natura byłaby sprawiedliwa?
Miał własny gabinet, życie poukładane tak dokładnie, jak ołówki, zatemperowane w pierwszej szufladzie jego biurka i stosy książek, wylewające się wręcz obszernymi, a różnorodnymi rodzajami sztuki – zaczynając na malarstwie Beksińskiego, przez epikę King'a, a kończąc na liryce Tadeusza Różewicza i dramatach Szekspira. Chłonął sztukę, jakby była jedyną rzeczą, której potrzebował do poprawnego funkcjonowania.
Psycholog Levi Ackermann, słynął ze swoich niekonwencjonalnych metod, twierdząc, że organizm ludzki jest tak wytrzymały, iż przez każde badanie, chcąc nie chcąc, przebrnie.
— Lubisz głośną muzykę? — zapytał na samym początku, zerkając na osobę, ułożoną na leżance i wzdychając spokojnie.
— Panie Ackermann... Nie znamy się — zaczęła kobieta, siadając na dziwnej kanapie i patrząc na niego, wzburzona. — Poza tym, co ma muzyka do moich problemów?
Czarnowłosy terapeuta, przewracał wtedy oczami, odkładał na bok swój, zaklejony taśmą notes, który tak naprawdę, był zbiorem jego ulubionych wierszy i prychał kpiąco. To była już rutyna – każdy reagował tak samo – ludzie przychodzili do niego na rozmowę, tymczasem nadal spierali się o to, w jaki sposób będzie ona przeprowadzona.
— Znasz moje imię i nazwisko? — Ponowne luźne pytanie. Wytarł dłonie o materiał czarnego golfu i poprawił jasną marynarkę, dokładnie przyglądając się, czy aby na pewno, jego apaszka w grochy, jest odpowiednio ułożona w kieszeni narzuty.
Kobieta, wybita z rytmu, pokiwała głową. Levi za to, założył nogę na nogę i złączył razem swoje długie, kościste palce, a kciuki jakby przyszpilił do siebie opuszkami, formując między swoimi dłońmi pustą przestrzeń w postaci, nieco zaokrąglonego, trójkąta.
— Wiesz co robię z zawodu? — Rozsiadł się wygodniej na zielonym fotelu i zmarszczył brwi, czysto orientacyjnie.
— Skoro tu siedzę, to najwyraźniej, tak — zaśmiała się, zmieszana, a Ackermann na nowo chwycił w dłonie swój ukochany tomik i zanotował coś na ostatniej stronie.
— Zatem się znamy i możemy obejść się z formalnościami. Mów mi po imieniu. Levi wystarczy — odparł chłodno, ale pewnie, a kobieta, szybko rozłożyła się na leżance od nowa.
Włączał często muzykę najgłośniej, jak tylko mógł – jeśli ktoś tego nie lubił – lub na odwrót, gdy inna osoba to uwielbiała. Badał temperament, poznawał daną psychikę tak, że z zamkniętymi oczami, mógł rozszyfrować po barwie głosu, co tym razem czuje jego klient. Był zawodowcem.
Psycholog, ktory sam, nie potrafił rozwiązać własnych problemów. Nie mógł pogodzić się ze stratą bliskich osób. Czuł się jak wariat.
***
Zachody słońca, nigdy nie były równie piękne, co jego wschody – tę wiedzę, Eren nabywał każdego dnia, gdy siedział u boku Levi'a, gapiąc się na złote słońce, znikające pomiędzy burzą zielonych gęstwin i drzew, a wyglądające nieraz jak żółtko jajka, które zaraz miałoby się nabić na stos, wystających na wszystkie strony, gałęzi i rozpłynąć w powietrzu.
CZYTASZ
P A T O S | Riren |
FanficKilkaset godzin razem, słodki stan uniesienia, wiara w coś nieistniejącego. Nie oczekiwali patosu z nieba. Nie chcieli czegoś, co zakłóciłoby ich podróż. Po prostu byli, demaskując swoje wady i zalety, swoje kłamstwa i korzyści z nich płynące. ~ #4...