(MUZYKA! obowiązkowo)
— Pamiętasz, gdy łapałeś w dłonie gwiazdy? Każda gwiazda, którą widzisz − to ja. Zatem, za każdym razem, gdy chwycisz ten mały punkcik między swoje palce − jestem przy Tobie. Zawsze patrzę, gdy grasz na scenie. Oglądam Cię i wstydzę się za to, że nadal rumienisz się przed publicznością. Nie możesz stać jak kołek i się gapić na innych, doprawdy − pomyślą, że jesteś upośledzony, albo coś w tym stylu.
Jestem tam, gdzie byłem od początku − w powiewie wiatru, świście trawy na kwiecistych łąkach, pływam na łódce, na tafli jeziora w pobliżu Krakowa, piję razem z Tobą piwo. Jestem nadal tym szesnastolatkiem, z zapaleniem płuc, rzucającym się do lodowatej wody tylko i wyłącznie po to, by uratować obcego chłopca, który, jeszcze wtedy, nie umiał pływać.
Czy wiedziałem, tamtej listopadowej nocy co stanie się potem? Wiedziałem. Dużo rzeczy pojmowałem już wtedy, chociaż nie raz, nie dwa, przyłapałem się na tym, jak wariowałem; rak zaczął pożerać mój mózg chwilę później po naszym rozstaniu, jak jakieś pieprzone biszkopty. Nawet teraz, wszystko to, co piszę, jest chaotyczne. Chciałbym przekazać Ci wiele; sklecić wszystkie myśli w jedną, spójną całość. I mimo, że te wszystkie przemyślenia mają wspólny punkt końcowy, dalej nie umiem przekazać ich wszystkich w sposób należyty.
Jeśli mam być szczery, proces zakochiwania się w Tobie, był dość pokręcony. Nie wiem, czy to raczej choroba, czy moje własne, zdziwaczałe ja. Nigdy nie rozumiałem zależności między miłością, a pożądaniem. Nie patrzyłem na Twoje ucieleśnienie, a jedynie na to, co masz w środku. Rozumiesz, nie zakochiwałem się w płci Erena Jeagera, a w jego sercu. Byłeś moim pierwszym wszystkim − nie, to nie kolejny kiczowaty, ckliwy tekst, a tylko i wyłącznie, prawda. Bo byłeś moim wszystkim; chęcią do tego, by budzić się kolejnego ranka i iść dalej (pomińmy fakt, że nie raz, nie dwa, trajkotałeś jak jakiś pieprzony budzik), drobnym światełkiem, oświetlającym pozytywne strony, a sprawiającym, że zapominałem o natłoku tych negatywnych. Wszystkim co ważne, po prostu. Dlatego, gdy cudem pogodziliśmy się z przeszłością, zaczerpnęliśmy oddechu w teraźniejszości, byłem zadowolony. Dla mnie jednak był to ostatni wdech, dlatego ta teraźniejszość, była dla mnie nową przyszłością.
Nie wiem co będę robił tam; może wyparuję, może będę mógł chociażby myśleć? Może usiądę na jakimś niewidzialnym fotelu i codziennie, będę pił kawę z chmur, a jednocześnie obserwował ludzi, spacerujących po ulicach i pluł im na głowy? Nie wiem. Żałuję tylko tego, że jeśli okaże się, że Wszechmogący siedzi gdzieś tam w chmurach, to nie będę miał tak kolorowo. W końcu, nie będziemy w jednym pokoju w niebie, bo Ty wierzyłeś, a ja nie. Mam nadzieję, że choćby dadzą mi Ciebie odwiedzać w podniebne weekendy. Może mają tam takie eventy?
Mimo wszystko, staram Ci się uświadomić, w swój dziwny i pokrętny sposób, że (najprawdopodobniej) się jeszcze spotkamy i napijemy piwa. Dlatego nie płacz. Odbierz to, jako chwilowe rozstanie. Życie przemija szybko, ewidentnie za szybko. Nie rozpaczaj, nie odpuszczaj, nie pogrążaj się w depresji, nie rezygnuj z innych ludzi. Już zawsze będę przy Tobie, pod warunkiem, że zrealizujesz to, o czym od zawsze śniłeś. Nie patrz w złą przeszłość. Nigdy też w przyszłość. Bądź teraz, celebruj życie tak, byś nigdy nie żałował, że czegoś wartościowego nie zrobiłeś. Bądź takim cholernie upartym dzieciakiem, jakim jesteś naprawdę. Spełniaj marzenia, Erenie Jeagerze, kartonowy pogromco. Pokochałem Cię takiego, jakim jesteś. Inni zrobią to samo, dlatego nie zmieniaj się. Nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. Po prostu bądź. Sobą.Zawsze Twój, Levi .— Eren przeczesał palcami włosy i uśmiechnął się słabo, wzdychając. Otarł łzy nieporadnie i od nowa, zaśmiał się, zginając kartkę na pół.
— Minął już tydzień od soboty, wiesz? A ten list... — Uniósł w górę kartkę i zaśmiał się, potrząsając nią. — Dostałem go wczoraj i wolałem go przeczytać przy Tobie i rozumiesz... Cieszę się, że go dla mnie zostawiłeś i... Chciałbym porozmawiać — szepnął, a łzy napłynęły do jego oczu w przeciągu jednej sekundy. Sapnął , przecierając policzki. — Bo widzisz... To boli, wiesz? Tak cholernie to boli... Tęsknię. Każdego dnia, gdy wsiadam do tego Twojego jeep'a czuję Twój zapach i... — jęknął cicho, garbiąc się i pociągając nosem. — Och, zawsze wydaje mi się, że pakujesz coś do bagażnika. Rzucasz nasze torby i klniesz, że są kurewsko ciężkie — zaśmiał się, gestykulując chaotycznie i po chwili, kładąc dłoń na sercu. — Ale wiesz co najbardziej boli? Że nie zdążyłem Ci nawet powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczyłeś.— Łzy, spływały po jego karmelowej cerze, niczym wielkie krople deszczu, podczas ulewy, w lipcowe, duszne dni. Jego malinowa, dolna warga, zaczęła drżeć szybko, tak samo jak i dłonie; jakby ktoś poraził go prądem. — Więc bądźmy szczerzy, Leviu Ackermannie. Byłeś i już zawsze będziesz moim wszystkim; wszędzie, w każdej sekundzie życia, gdy zaczerpnę kolejnego oddechu, gdy obudzę się rano, gdy zagram na scenie, gdy zjem jakąś drożdżówkę. Jesteś w moim sercu, w moim umyśle, wszędzie. Dalej czuję Twoje usta na moich. To wręcz parzy! Dlatego... Wiem, że to słyszysz, nawet nie próbuj nie wymknąć! — Czekoladowowłosy sadził rękę do kieszeni i zaśmiał się, płacząc jednocześnie. — Och. Mam coś dla Ciebie, no tak.
Zaczął uporczywie penetrować wnętrze kieszeni płaszcza, marszcząc uparcie ciemne, grube brwi. Gdy w końcu znalazł drobne pudełeczko, z czerwonymi akcentami, to owinął je swoimi szczupłymi palcami i wyciągnął na powierzchnię. Uśmiechnął się i zademonstrował je palcem wskazującym, u drugiej dłoni, zerkając to na papierowy prostopadłościan, to na Leviowe zdjęcie.
— Czerwone. To Twoje ulubione, prawda? — zaśmiał się smutno i ułożył paczuszkę papierosów, zaraz obok kwiatów, które przyniósł dnia wczorajszego. — To już kolejna w tym tygodniu. Palisz jak smok, Leviu Ackermannie.
----- WAŻNA NOTKA. -----
Co mogę powiedzieć? Dziękuję am wszystkim za wszystko. PATOS wniósł do mojego życia wiele rzeczy, mnóstwo rytuałów i dobrych wspomnień. Dziękuję wam za wsparcie, miłe słowa, masę motywacji. Mam nadzieję, że ta książka przekazała wam parę morałów, mądrości, i że zżyliście się z naszą główną parą, tak mocno jak ja. Ostatnie dwa rozdziały były ciężkie, sama na nich płakałam pisząc, bo wiedziałam, że to już koniec.
Czy ktokolwiek, kiedykolwiek, zastanawiał się, co było w tomiku wierszy należącym do Levia? To pokażę wam właśnie w nadchodzącym dodatku. Może być nawet więcej, o ile tylko chcecie. Tak samo, nie wiem... Rzadko kiedy proponuję takie rzeczy, ale! Jeśli ktoś miałby jakiekolwiek pytania na temat PATOSA możecie pytać w komentarzach, a ja na wszystkie odpowiem w jakimś dodatku. Takie... Q&A? Nie bać się, serio serio. ♥ To byłoby nawet miłe.
Co dalej? W zanadrzu trzymam dwa, nowe ff Riren. Obydwa w klimacie zimy, ale z akcją w różnych czasach.Z początku pojawi się to krótsze i historyczne (pisane na podstawie kronik miast i podań dworu w Jeżowie), rok 1940. Potem to dłuższe i... cóż. Klimat starego rocka (tak, nawet wam podam obowiązkową playlistę), rok 1999, Stan Washington. Pytanie tylko; kiedy mam publikować prolog historycznego?
W każdym razie - do następnego. Mam nadzieję, że ktoś przeczyta te ogłoszenia parafialne, tehe. Pozdrawiam i całuję w czoło. ♥ Dziękuję wam za wszystko, jeszcze raz.
CZYTASZ
P A T O S | Riren |
FanfictionKilkaset godzin razem, słodki stan uniesienia, wiara w coś nieistniejącego. Nie oczekiwali patosu z nieba. Nie chcieli czegoś, co zakłóciłoby ich podróż. Po prostu byli, demaskując swoje wady i zalety, swoje kłamstwa i korzyści z nich płynące. ~ #4...