Rozdział 11

157 12 9
                                    

Tonął. Tom nie miał pojęcia jak to się stało, ale tonął choć pamiętał, że jeszcze chwilę temu był w Hogwarcie, na lekcji. Wyjątkowo nudnej. Jednak co to była za lekcja? Nie mógł sobie przypomnieć. W tym momencie to było nieistotne.

Machając panicznie rękami w oczy rzuciła mu się woda. Dopiero teraz zauważył, że tak naprawdę tą wodą nie była. Czerwony kolor, odpowiadający tylko jednej cieczy - krwi. Nie potrafił zrozumieć co się dzieję. To uczucie było dla niego czymś okropnym. Pierwszy raz w życiu jego umysł zawodził. Nawet w najgorszych wizjach nie chciał tego doświadczać. Czuł się taki bezużyteczny i poniżony, jak robak. 

Kolejna rzecz, którą zobaczył dopiero teraz już całkowicie zbiła go z tropu. Kilka metrów przed nim płynęła deska. Zwyczajna, choć nie zanurzająca się nawet pod naporem fal, na środku krwawego morza. Najpierw lekka mgiełka otuliła ten kawałek drewna, aby następnie rozwiać się ukazując najprawdziwszych ludzi. 

Tom w dalszym ciągu tonął, ale nie schodził na dno. Jakaś siła trzymała go na powierzchni, jakby w oczekiwaniu na coś. Rozpoznał w pływających osobach tych, których miał nadzieję przez najbliższe dziesięć miesięcy nie spotkać. Pracownicy sierocińca i dzieciaki, które miały jeszcze śmiałość gnębić go. Już nawet nie zaskoczyło go to, że zachowywali się nadzwyczaj naturalnie w tym mało naturalnym otoczeniu. Chciał wiedzieć dlaczego znaleźli się akurat tam gdzie on!

Do uszu Toma dotarły szepty, najpierw ciche, zaraz potem głośne, przytłaczające i pozostawiające dudniące echo. Powtarzały w kółko: „Odejdź", „Zostaw nas", „Jesteś potworem" i całą masę innych zwrotów skierowanych do chłopca. Na początku denerwowały go, ale już chwilę później zaczęły docierać do niego zbyt mocno, raniąc, myślał już, że niemożliwe do zranienia serce. Szponami nienawiści zagnieżdżały się coraz głębiej w umyśle pozostawiając gorzki posmak zawodu. Tracił nadzieję na ratunek, na pewno nie z ich strony. Tak okropnie bał się umierać! Chciał wyrzucić te głosy ze swojej głowy, ogłuchnąć, cokolwiek, żeby tylko nie słyszeć tych strasznych rzeczy. 

Nagle wszystko ucichło. Krew zrobiła się spokojna, a chłopiec odetchnął z ulgą. Usłyszał jeszcze jak opiekunka z sierocińca mówi donośne „Żegnaj, Dziwaku!", a siła, która trzymała go do tej pory na powierzchni wciągnęła go prosto na dno. Przerażony, nie chcąc zdawać sobie sprawy, że to najpewniej koniec jego marnego żywotu usłyszał jeszcze jakiś dźwięk, zbyt wyraźny jak na przebywanie pod wodą. 

Ktoś krzyczał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że to on sam. Zerwał się do siadu cały oblany potem i dążący. Koszmar. Zwyczajny koszmar doprowadził go do takiego stanu. Oczywiście nie pierwszy raz śniło mu się coś nieprzyjemnego, ale jeszcze nigdy nie przeżywał tego tak jak teraz. Fala wspomnień z sierocińca zalała jego myśli. Głosy ludzi powtarzające w kółko to czego słyszeć tak bardzo już nie chciał.

Owładnęła nim złość. Tłumiona od tak dawna, nie znajdująca do tej pory ujścia. Ten sen przelał czarę goryczy. Widmo lat spędzonych w sierocińcu nie chciało dać Tomowi spokoju nawet tu, gdzie powinien czuć się wreszcie na swoim miejscu.

Powietrze zaczęło tężeć i wirować wokół ciała chłopca, który tego nie zauważał zaślepiony wizją swojej nieprawdziwej śmierci. Wściekł się na samego siebie za to jak zwykły koszmar mógł wpłynąć na jego zachowanie i samopoczucie. Miał być silny, a to co prezentował sobą w tym momencie było żałosne. Ci cholerni mugole nie powinni mieć prawa istnieć! Potrafią tylko niszczyć, a nic sobą pozytywnego nie prezentują.

Coś pękło, a dźwięk ten przywrócił chłopca do rzeczywistości. Zerwał się na równe nogi i rozejrzał po pokoju. Pęknięty kałamarz na skraju szafki nocnej brudził swą zawartością podłogę pod sobą. Czarne niesymetryczne kleksy rozpryskiwały się na boki.

Ex InnocentiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz