#10-Hej ho, hej ho do pracy by się szło

275 24 7
                                    

*Kim*

Obudziła mnie narastająca melodia budzika dobrze, że mam ustawione alarmy na cały tydzień. Budzik zadzwonił jak zwykle w... zaraz, jaki mamy dzisiaj dzień? Ile ja spałam? I właściwie to dlaczego śpię w ciuchach?

Sięgnęłam w stronę, z której prawdopodobnie dochodził dźwięk i odszukałam po omacku telefon. Usiadłam na brzegu łóżka i spojrzałam na wyświetlacz. Ok, jest wtorek i aktualnie jest pięć po siódmej, co oznacza, że za dokładnie godzinę i dziesięć minut muszę być w szpitalu na swoją zmianę. Super. Nadal siedząc, zgarnęłam torbę z ciuchami. Jak dobrze, że wzięłam coś na zapas. Wyciągnęłam z torby ciuchy na przebranie i poszłam do łazienki się ogarnąć.

W trakcie mycia zębów zaczęło mi coś świtać z wczorajszego wieczoru. Na pewno piłam, oj tak. Do pokoju przyprowadził mnie Grayson, najpewniej rzuciłam się odrazy na łóżko i dlatego spałam w ciuchach. W głowie miałam jeszcze kilka urywków z wczoraj, większość rozpoznałam, na przykład to jak do Dicka ktoś zadzwonił i potem wrócił wkurzony. Jestem pewna, że wszyscy prawie spali i ciekawa, która była godzina. To nie jest tak, że nie pamiętam, co się działo, bo byłam pijana. Jestem po prostu niewyspana, ale co wypiłam to moje.

Już gotowa do wyjścia i z większą świadomością tego, co się wokół mnie dzieje, wyszłam z pokoju. Skierowałam się w stronę kuchni, żeby zjeść śniadanie. Nikogo tu nie było czym się w sumie nie dziwie, bo gdyby nie to, że jest prawie środek tygodnia, pewnie odsypiałabym do czternastej. Podczas jedzenia śniadania zastanawiałam się, czy Dick pamięta o swojej obietnicy. Lepiej dla niego, żeby tak było.

*Dick*

— Wstawaj, cholero! Spóźnię się! Wiem, że tam jesteś! Wyłaź!

Obudziło mnie walenie w drzwi i krzyki Kim. Oznacza to tylko tyle, że rozładował mi się telefon, czyli budzik nie zadzwonił. Tak, zaspałem.

Poderwałem się od razu z łóżka i w dosłownie chwilę wyszykowałem. Podłączyłem telefon i wyszedłem z pokoju.

— No nareszcie! Jak się umawiasz z kimś, to bądź chociaż gotowy. Nie mam do ciebie siły. — westchnęła — Prowadź.

— Cześć, również miło mi cię widzieć. — Mówiłem w trakcie dość szybkiej drogi do portalu. 

— Pogadamy później, jest dokładnie — sprawdziła wyświetlacz telefonu — dwanaście po ósmej, więc jeśli nie dostanę się do szpitala miejskiego w trzy minuty, to będziesz miał szansę wygadać mi się po zmianie z powodu, dla którego nie było cię o ósmej obok mnie w kuchni.

Nie skomentowałem tego. Po prostu wolałem tego nie robić. Doszliśmy do portalu i jako miejsce docelowe wybrałem Jaskinie. Autoryzowałem przejście Kim i weszliśmy na platformę.

Szybko przeszliśmy przez jaskinie, nawet nie rozmawiając. Odezwałem się tylko jednym słowem: „wsiadaj", gdy doszliśmy do mojego motoru. Ubraliśmy kaski, a minutę później przecinaliśmy ulice Gotham. Kim pożegnała się ze mną tylko szybkim „na razie" i już biegła do budynku. Ja wróciłem do Jaskini. Muszę pogadać z batmanem.

Szybko dość szybko, jednak nie zastałem tam Mrocznego Rycerza. Jeśli byłby normalnym człowiekiem (uwzględniając jego alter ego) powiedziałbym, że odsypia nocne patrole miasta, ale teraz był w pracy. Jakby wystarczały mu dwie godziny snu do normlnego funkcjonowania.

*Kim*

Podbiegłam do drzwi wejściowych, przez które już spokojnie weszłam do holu, a stamtąd do pomieszczenia służbowego. Były to właściwie trzy pokoje. Pierwszy nazywany jest przez nas stróżówką i służył do właściwie wszystkiego. Przesiadywaliśmy w nim i rozmawialiśmy, gdy była możliwość, jest to również miejsce, w którym ktoś uprawniony odbierał zgłoszenia z centrali. Na lewo od drzwi wejściowych ze strony holu były niebieskie drzwi, które prawie zawsze były szeroko otwarte. Prowadziły one do szatni, czyli miejsca w którym, jak sama nazwa wskazuje, mieliśmy swoje szafki i gdzie się przebieraliśmy. Stały one przy wszystkich ścianach (wyłączając miejsca na drzwi), były metalicznej barwy, a jedna szafka miała sto siedemdziesiąt centymetrów wysokości, czterdzieści szerokości i głębokości. Na wysokości dziesięciu centymetrów od górnej krawędzi było miejsce na kartkę, ja na swojej napisałam po prostu K.J.Richardson. W szpitalu nie ma nikogo o takim nazwisku, więc nie było mowy o pomyłce.

NiezastąpionaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz