33. Ludzie czy demony [Shizuo&Izaya]

841 46 5
                                    

Dori me

Interimo adapare dori me

Ameno ameno lantire

Lantiremo

Dori me

Ciche słowa opuszczały jego usta, raz po raz powtarzając się. Złożone ręce drżały, a wraz z nimi grube, okalające je łańcuchy. Głowę miał opuszczoną, a oczy wbijał w palce bosych stóp. Tłum wokół niego szeptał między sobą niespokojnie. Mężczyźni zasiadający w ławie, przed którą stał, marszczyli gniewnie brwi. Jeden z nich, stary kapłan o oczach w kolorze chłodnego błękitu, złożył ze sobą kilka plików kartek, którymi uderzył dwa razy o biurko, by je wyrównać, a następnie odłożyć. Splótł palce dłoni, łokciami opierając się o drewniany stół.

– Czy masz coś na swoje usprawiedliwienie... – zerknął na jedną z kartek, chcąc przypomnieć sobie imię oskarżonego – Shizuo Heiwajima?

Zacisnął usta, słysząc swoje nazwisko, nie odezwał się jednak. Pokręcił wolno głową. Nie miał jak się ochronić.

– Dobrze. W takim wypadku, podjęto już decyzję. Ze względu na twoje nieludzkie zdolności i śmierć, do której się przyczyniłeś zostajesz skazany na śmierć przez utonięcie – głos sędziego był tak zimny, że blonda przeszedł dreszcz. Pochylił się do przodu, zasłaniając włosami twarz.

– Nie będziemy czekać z wykonaniem wyroku – odezwał się inny człowiek, kolejny starzec zasiadający w wielkiej radzie.- Cała osada będzie miała pozwolenie na obecność przy twojej śmierci. Kara, którą ci wyznaczono jest dobrana do sposobu śmierci kobiety, którą zabiłeś.

Dori me

Interimo adapare dori me

Ameno ameno lantire

Lantiremo

Dori me

Shizuo nie protestował. Posłusznie szedł przed siebie, gdy prowadzono go w stronę jeziora. Jedynie jego usta wciąż się poruszały, wypowiadając słowa słyszanej kiedyś piosenki. Tej, którą w snach śpiewał mężczyzna w czarnym płaszczu ze zwierzęcej skóry.

Jego jasne oczy patrzyły uważnie na spokojną tafle wody, kiedy strażnicy krępowali mu nogi i mocowali linę do ciężkiego głazu, leżącego na drewnianej wyspie, dryfującej po jeziorze. Skrzywił się lekko, gdy jeden z supłów pociągnął boleśnie jego skórę. Strażnik wyszczerzył się złośliwie.

– Czy masz coś do powiedzenia nim odejdziesz z tego świata? – kapłan machnął na niego swoją laską. Heiwajima jednak wciąż uparcie patrzył na wodę, pełen spokoju i poczucia niesprawiedliwości, które go wypełniały.

– Nie – szepnął tylko, przełykając ciężko ślinę.

Starzec skinął głową. Wykonał w powietrzu znak krzyża i stuknął laską o wysepkę pod nimi, dając znak katom, by zepchnęli kamień, co też uczynili.

Woda wciągnęła w go w kilka sekund. Już w pierwszej chwili poczuł jak dostaje się do jego ust i nosa. Krzyknął, jednak woda wypełniła jego usta. Szarpnął się wściekle, ale przerażenie nie pozwoliło na rozerwanie łańcuchów, które go krępowały. Czuł jak opada wolno na dno. Wykrzywił twarz, jakby chciał płakać, ale jego łzy rozpłynęły się w toni jeziora. Uniósł głowę.

Słońce... Białe światło przebijające się przez taflę wody... Poruszało się niespokojnie, by zaraz zatrzymać się w bezruchu.

Światło... A może nie... Czy to Słońce...? Nie, to Księżyc?

Było zimno... Całego oplata go woda... Tak, to woda... A może jednak nie... Kuło go w płucach... Powinien się szarpać...? Nie miał siły... Miał...

To było piękne... Ale czym było? Zniekształcone... Chciał dotknąć... Wyciągnąć rękę... Co to? Co to za poruszające się pęcherzyki? Powietrze? To... jego ostatni oddech?

Jedna z baniek rozpada się na kilka mniejszych... Nie ważne... Chciał dotknąć tego czegoś... Cokolwiek to było... Piękne... Było piękne...

Kłucie w płucach nagle ustało. Opadał powoli... Zamknął oczy.

– Ne, Shizu-chan! Wstawaj! – czyjś wesoły głos wdarł się do jego pulsującej bólem głowy. Zmarszczył brwi, powoli otwierając oczy. Światło słońca uderzyło w niego boleśnie. Przysłonił je ręką. Zaskoczony podniósł się gwałtownie, wbijając wzrok w swoje dłonie. Nie skrępowane, lecz pełne blizn po łańcuchach. Siedział na piasku, na plaży, a przed nim rozpościerało się jezioro. Spojrzał na swoje stopy. Na jednej z kostek wyraźnie odznaczała się głęboka rana ze zdartą skórą.

– Ne, Shizu-chan! Pobudka! – spojrzał w bok.

Czarny, skórzany płaszcz powiewał lekko na spokojnym wietrze. Mężczyzna odziany w czerń, patrzył na niego rozbawionymi, intensywnie czerwonymi oczami. Na jego wąskich, bladych wargach błąkał się uśmiech.

– Izaya – blondyn wyszeptał pierwsze, co przyszło mu na myśl. Pierwsze imię. Imię człowieka ze swoich snów.

– Miło, że mnie poznałeś! – odkrzyknął ten wesoło, robiąc krok w jego stronę. Przykucnął obok, by znaleźć się na wysokości twarzy Shizuo.

– Ty... Ty istniejesz? – Heiwajima nie wiedząc co zrobić, odsunął się odrobinę, wstając z ziemi. Czarnowłosy przechylił głowę, również się prostując.

– No wiesz co... Powinienem czuć się urażony. Spójrz tam – bez większych emocji machnął dłonią na jezioro.

Blondyn spojrzał w tamtym kierunku, a jego oczy rozszerzyły się w zdziwieniu.

– Ja... Nie żyję? – zapytał, widząc stojących na drewnianej kładce ludzi. którzy ze spokojem modlili się wtórując kapłanowi.

– Niesłusznie skazany. Dlatego tu jestem – rozłożył ramiona z rozmachem i pokłonił się nagle – Izaya Orihara, jeden z demonów sprawiedliwości, do twoich usług panie. Jestem tym, który odkupi twe niezasłużone krzywdy.

Dori me

Interimo adapare dori me

Ameno ameno lantire

Lantiremo

Dori me

Heiwajima poprawił koszulę, na którą narzucił ciemnozielony płaszcz. Zapiął dokładnie rząd guziczków od szyi aż po kolana i założył pas z przytwierdzonym do niego niewielkim sztyletem.

– Izaya! – warknął, gdy szczupła jasna dłoń przesunęła po jego plecach do góry i wysunęła się zza ramienia, oplatając jego szyję. Czerwonooki mężczyzna wsunął nos w jego włosy i wciągnął głęboko powietrze.

– Śmierdzisz... – parsknął wesoło – Śmierdzisz spalenizną. I późno wróciłeś.

Shizuo spojrzał w lustro, przed którym stali, a w którym odbijali się tylko połowicznie, jakby byli częściowo niematerialni i prychnął.

– Palenie ciał się przedłużyło.

Izaya zachichotał jak to miał w zwyczaju i objął go mocniej, uwieszając się na jego ramieniu.

– Ne, Shizu-chan... Nie sądzisz, że najgorszymi demonami są ludzie? – zapytał, wbijając spojrzenie w ich odbicie w lustrze.

Shizuo nie odpowiedział. Potarł jedynie nadgarstki.

Dni pełne miłości ||| BxBOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz