11. Lećmy już!

810 88 65
                                    

No gorzej już chyba być nie może...

-Jack słyszysz mnie?

A jednak...

- Nie, oguchłem. Nie słyszałem, żadnego chorego psychicznie psychopaty,pragnącego mojej śmierci. Choroba genetyczna.

Powiedział w powietrze i z niepokojem zaczął się rozglądać po zakamarkach drewnianego pomieszczenia. Przygotował się do ataku, choć wiedział, że z tak niewielką ilością magii jaką miał w sobie bez laski, nigdy by nie dał z nim rady.

Nie to, żeby się bał. Mrok to lamus. Taki przez duże L, ale mimo wszystko lepiej uważać. Wiecie, przezorny zawsze ubezpieczony, czy coś...

- Bardzo zabawne... jestem jeszcze za słaby, żeby móc do ciebie przyjść, ale nie martw się, wkrótce to się zmieni. Kiedy dostanę lampion w swoje ręce nic mnie nie powstrzyma przed przejęciem kontroli nad ludźmi, a ty Jacku Mrozie zginiesz w męczarniach...- zaczął swój monolog Mroczny Pan.

- Po pierwsze, piękny inaczej, po co mi to mówisz? Nie martwisz się, że cię powstrzymam? Po drugie, nigdy nie dostaniesz w swoje brudne łapska lampionu- wyliczał Jack- No i jak niby umrę? Jestem nieśmiertelny! Puki dzieci we mnie wierzą, jestem chodzącym trupem!

- Najwyraźniej nie jesteś świadom po co płyniesz...- zasyczał w głowie chłopaka.- Kiedy zabiorę ci wszystkich najbliższych, osoby, które kochasz, a potem będę ich powoli mordował, przyniesiesz mi Go w zębach.

- Puki w Strażników wierzą dzieci wszystko jest dobrze. Są bezpieczni, choćbyś nie wiadomo gdzie tę zgraję trzymał. Nie zabijesz ich, więc mam czas.

- A kto mówił o tych nieudacznikach? Jak myślisz, łeb Nocnej Furii lepiej nad kominkiem, czy nad łóżkiem? Bo wiesz, z jego właściciela chcę zrobić moją zabawkę do tortur. Ciekawe jak długo pociągnie... miesiąc? Dwa?- zapytał z drwiną.

- Nie mieszaj w to Czkawki!- wrzasnął albinos, uderzając w drewnianą ścianę. Ta natomiast w zastraszającym tempie pokryła się szronem.

- Za późno- zaśmiał się.- Ale nadal możesz wybrać: On, bądź przedmiot o nieznanej ci mocy.

To były jego ostatnie słowa, choć go później wywoływał. Tak jak ducha, co w sumie skutkuje tylko na duchy... może dlatego nie zadziałało?

Wściekły wyszedł z kabiny i pomaszerował w stronę jadalni. Niebo było wręcz czarne, od burzowych chmur , kłębiących się nad głową Jacka.

Już w połowie drogi zobaczył przyjaciół stojących na zewnątrz. Ewidentnie nie przejmowali się mżawką, zapowiadającą potworne opady.

Pierwszy zauważył go Mieczyk i zaczął niezwykle energicznie machać ręką. No i coś krzyczeć, ale zagłuszył go wiatr.

Po chwili dołączył ekipy.

- Nie dostaniemy się tam statkiem- przywitał go Czkawka. Tak, to było jego typowe przywitanie, przynajmniej na takie wyglądało.- Cokolwiek zrobimy będzie tylko gorzej.

- A może opłyniemy dookoła? Tam pewnie burzy nie ma- zaproponował Sączysmark, przekrzykując rozpoczynający się sztorm.

- Nie da rady! Nie starczy nam jedzenia- odpowiedziała równie głośno Merida. Po czym dodała- Musimy wejść do środka, bo nas zaraz wywieje!

Tak jak powiedziała, tak zrobili.

- No dobra, jakieś pomysły?- zapytał lider wyprawy, na co odpowiedziała mu cisza. No, nie licząc piorunów na zewnątrz.- Jack, wszystko dobrze? Zbladleś.

Zimny ogień/HijackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz