rozdział dwudziesty czwarty

592 52 3
                                    

 Stałam nieruchomo bacznie przygladając się wszystkiemu co działo się dookoła. Było zupełnie jak w filmach fantasy, tyle, że nie siedziałam wygodnie przed kanapą.

Szamani zapalili kadzidła dookoła mnie i Jace'a, które drażniły moje nozdrza. Pachniały drzewem sandałowym, cynamonem i czymś ostrym, niezbyt przyjemnym. Nigdy czegoś podobnego nie czułam. Tatuaże na pomarszczonej skórze zdawały sie nabierac blasku. Niskie, chrapliwe głosy ciągle powtarzały mantrę w dziwnym jezyku. Dym otulił wszystko dookoła i powietrze stało sie niebezpiecznie gęste. W kazdym skrawku swojego ciała czułam niepokój. To wszystko zdawało sie być takie nieprawdopodobne, a jednak działo sie tu i teraz. Coraz trudniej było mi oddychać, przez co łapczywie nabierałam powietrze z nienaturalnym swistem. Jednak, ku mojemu zdziwieniu to nie pomagało.  Moje gardło było coraz bardziej ściśnięte. Zaczęłam walczyć o choćby maleńki haust powietrza. Próbowałam sie wydostać z tej chmury dymu jednka coś mnie powstrzymywało. Wtedy uświadomiłam sobie że moje gardło nie zacisnęło się samo. Spoczywały na nim dwie spracowane dłonie, bezlitośnie zwiększające nacisk na moja skórę.  Zaczęłam wierzgać, próbując dosiegnąć osobę, która próbowała mnie udusić. I musze przyznać, ze póki co szło jej doskonale. Z każda sekundą coraz trudniej było mi wykonaywac jakiekolwiek ruchy. Dławiłam sie śliną, a płuca - zupełnie puste, zdawały się zapadać.        

Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uścisk zniknął. Opadłam na kolana, próbując wpompować w siebie jak najwiecej tlenu. Byłam zdezorientowana, bo przez ten przeklęty dym nie miałąm pojęcia co się stało. Złapałam za obolała szyję, i ku moejmu przerażeniu było na niej coś mokrego i śliskiego. Pośpiesznie zaczęłam ścierać to ręką, w odruchu paniki. Bałam sie myślec co  to mogło być. Próbując zerwać sie na równe nogi, w połowie drogi zostałam powalona ponownie na ziemie i przygnieciona. Twarzą bolesnie uderzyłam o ziemie, pelną ostrych patyczków i szyszek. Jęknełam, nie mając już siły na wyrywanie się. Poczułam coś zimnego na wcześniej upaćkanym breją miejscu, a już kilka sekund później gorąca ciesz zaczęła spływać na ziemię. Ostrze ryło dziwne wzory dokładnie pomiedzy łopatkami i na karku, przez co twarzą byłam coraz mocniej wciskana w podłoże. W ostatnim akcie desperacji, nie myśląc nad niebezpieczeństwem nabicia się na ostry przedmiot zaczęłam rzucać sie na wszystki możliwe strony.  Ale, co chyba oczywiste, nic to nie dało. Spowodowało jedynie większy ból. dając za wygraną,pozwoliłam opasc powiekom, mając nadziej, ze jak je ponownie otworze ten koszmar sie skończy.

Siedziałam na ławce w jakimś parku. Było wiosenne popołudnie, słonko świeciło na moją twarz a ja napawałam się jego ciepłem. Po chwili obok mnie usiadł jakiś mężczyzna po trzydziestce. Złapał mnie za dłoń, która leżała na moim udzie i zaczął kciukiem robić na niej kółka. Nie rozumiałam tego co sie dzieje i siedziałam osłupiała,próbując sobie przypomnieć kto to jest i dlaczego tak właściwie tam jestem. Już zaczynałam nabierać powietrza, zeby zacząć zadawać nurtujące mnie pytania, gdy zobaczyłam dwójke dzieci biegnącą w moją stronę. Obaj chłopcy nie mieli więcej niż dziesięć lat i  gdyby nie różnica wzrostu mogłabym wziąć ich za bliźniaków. Jeden od razu wskoczył mi na kolana a drugi usadowił się obok mnie i mężczyzny. Odruchowo złapałam malca aby nie ześlizgnął się z moich nóg i czegos sobie nie zrobił. To wszystko robiło się coraz dziwniejsze, ale mimo, że tego nie rozumiałam, czułam ciepło rozchodzące sie po moim ciele. Wszyscy wyglądali na takich szczęśliwych...  Z zadumy wyrwały mnie słowa starszego chłopca :

- Zamordowałaś ich ... - powiedział to takim grobowym głosem, zupełnie niepasującym do dziecka, że aż przeszły mnie ciarki.

- Ale o czym ty mówisz ? - zapytałam.

- Mamusiu, czy nas też zabijesz jak będziemy źli? - odezwał się młodszy a mnie zamarło serce. Jaka mamusiu? Jak mogłabym skrzwydzić takie dziecko? To wszystko było niedorzeczne.

- Nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Nie jestem twoją mamą, nie znam was. - mówiłam coraz szybciej i piskliwiej. Dlaczego mieli mnie za potwora. Wtedy mężczyzna zaczął się śmiać.

- Od lat masz krew na rękach... - powiedział, a ja nie wiedząc dlaczego zaczęłam krzyczeć. Dookoła nastałaą ciemnosć a ja poczułam tak ogromny ból w miejscu serca. Krew na rękach ... Jestem potworem ...

- Nie !!! - krzycząć to z całch sił otworzyłam oczy i słowa zamarły mi na ustach. Dyszałam ciężko, cała mokra i obolała. To za wiele dla mnie. Ramiona zaczęły mi drżeć. Dookoła stali szamani i wpatrywali sie we mnie, ale gdy tylko zaczęłam sie podnosić jeden rzucił :

- Jest gotowa ! - i  wszyscy przeszli do jednej z chat, zostawiając mnie samą z Jace'em. Próbowałam ogarnąć co to wszystko mogło znaczyć. Czy już klątwa działa? Dlaczego czuje sie tak dziwnie.

- Zbieraj się, teraz wracamy do ojców i wypełniamy umowe ...

- Co to było ? - zapytałam, starając sie aby głos mi nie drżał.

- Rytuał. Masz tatuaż na plecach i szyji, klątwa tego wymagała. - odpowiedział idąc już w strone lasu.

- Ale mi chodzi o ten sen .

- Jaki sen ? - stanął i zmarszczył brwi.

- Ten dym, chyba zemdlałam i potem widziałam dzieci, park ...- Na moje słowa uśmiechnał się do siebie i rzucił :

- Może to nasza przyszłość. Nasze dzieci. W końcu tak to będzie wyglądało kiedy już załatwisz swoje sprawy. - Wtedy mnie olśniło. On miał racje. To bylismy my za kilkanaście lat... Ta świadomość, ze moje życie będzie tak wyglądało sprawiła, ze dosłownie wrosłam w ziemie. Nigdy nie brałam nawet pod uwage takiego scenariusza. Jestem potworem. Cała ta rasa to bestie, które nie powiny nigdy istnieć. Nie mam prawa do szczęścia, nie wolno mi sie czuć tak jak w tym śnie. Będę mordercą. Już jestem. Nie ważne ile minie lat, zawsze będę mieć krew na rękach. Nie moge stać sie jedną z nich! I już wiedziałam dlaczego ktoś lub coś sprawiło, że to zobaczyłam. Musiałam zrozumieć.

Skoro moim obowiązkiem jest zemścić się na mordercach Leny, nie moge robić wyjątków. Wszyscy winni muszą zginąć. I choć nie dam rady wyplenić tej zarazy, musze zrobić co w mojej mocy aby było ich jak najmniej.

- Ej, obudź sie .- Jace potrząsnął za moje ramiona. Nareszcie zrozumiałam.

- Zamyślilam się, ruszajmy. Czas ucieka... - Po tych słowach zamieniłam sie w wilka i rzuciłam w las, doskonale słysząc jak tuż za mną biegnie Jace. Jeszcze dziś wszystko  się miało rozstrzygnąć.

***

Czekam na komentarze ;*** ;>

InstynktOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz